Zakazu wjazdu cyrków do Złotoryi domaga się grupa kilkuset osób, które podpisały w tej sprawie petycję do burmistrza. Sprzeciwiają się wykorzystywaniu zwierząt dla ludzkiej rozrywki, uważając to za niemoralne i nieetyczne. Powołują się przy tym na przykład innych polskich miast, które cyrków na swój teren nie wpuściły. Burmistrz odpowiada jednak, że takiego zakazu wprowadzić nie może.
Zwracamy się z apelem do burmistrza miasta Złotoryja o wprowadzenie zakazu, czyli niewyrażenie zgody na organizowanie na terenach miejskich przedstawień z udziałem zwierząt (…). Ponadto apelujemy o wprowadzenie zakazu dystrybucji darmowych materiałów marketingowych przez cyrki wykorzystujące zwierzęta w placówkach oświatowych na terenie miasta Złotoryja. uważamy, iż promowanie przedstawień z udziałem zwierząt wśród dzieci, a co za tym idzie przedmiotowego traktowania żywych istot, jest antytezą działań uwrażliwiających najmłodszych na los zwierząt – czytamy w petycji.
Apel podpisało 295 osób. We wtorek Robert Pawłowski zorganizował w ratuszu spotkanie dla mieszkańców, którego tematem była ochrona zwierząt w naszym mieście. Pojawiło się na nim zaledwie 5 złotoryjan, w tym dwie osoby, które przyszły protestować przeciw cyrkom. Wśród nich była Ewa Łukasiewicz, która w bardzo emocjonalny sposób podkreślała, że zwierzęta cyrkowe żyją w nienaturalnym dla siebie środowisku: – Przewożone są tysiące kilometrów w ciasnych klatkach i cierpią przez przyjemność garstki ludzi, gdyż są bite i zmuszane siłą do wykonywania różnych sztuczek na arenie. Bez oglądania cyrku przecież da się przeżyć.
Burmistrz tłumaczył, że władze miejskie nie mają instrumentu administracyjnego, który umożliwiłby im niewpuszczenie cyrku na teren miasta. – Miejscowości, które tak zrobiły, teraz przegrywają sprawy w sądach – zaznaczył.
– Co z tego, że przegramy później w sądzie? Gdy nie wpuścimy cyrku do siebie, zwrócimy uwagę mieszkańców na ten problem, zaczną czytać, nabiorą świadomości. Część już nie pójdzie na takie przedstawienie – argumentowała Ewa Łukasiewicz. – Jeśli nie możemy zakazać, to stwórzmy chociaż w Złotoryi takie warunki, żeby uniemożliwić postawienie cyrku, żeby skutecznie zniechęcić ich właścicieli – zaproponowała.
– Dwa ostatnie cyrki, które przyjechały do Złotoryi, rozstawiały się na terenie prywatnym, nie miejskim. Miasto nie udostępniło im terenu, ale zrobił to kto inny – zaznaczył burmistrz, którego zdaniem jedyne, co Urząd Miejski może w tej sytuacji zrobić, to przeprowadzanie drobiazgowych kontroli wspólnie z instytucjami powiatowymi odpowiedzialnymi za zwierzęta i sprawdzanie, czy są one w cyrku trzymane w godnych warunkach, zgodnie z przepisami.
– Niewpuszczanie cyrku za rogatki miasta to zbyt daleko idący krok. Nie można wszystkiego zakazać, bo za chwilę dojdziemy do absurdu i zabronimy gonitw koni, puszczania gołębi pocztowych, zlikwidujemy kurniki czy rzeźnie. Na wszystko w przestrzeni kulturalnej jest miejsce, ważne, żeby zwierzęta były trzymane w humanitarnych warunkach. Niech ludzie mają wybór. Powinniśmy uświadamiać i przekonywać, a nie zakazywać – uważa Pawłowski.
Kotów za dużo czy za mało?
Cyrk był tylko jednym z tematów wtorkowego spotkania (na które burmistrz zaprosił m.in. lekarzy weterynarii oraz przedstawicieli powiatowej inspekcji weterynaryjnej, sanepidu, straży miejskiej i policji). Drugi to wolno żyjące w Złotoryi koty. Zdaniem kilku osób dokarmiających regularnie te zwierzęta na zasadzie wolontariatu – nie mają one zapewnionej prawidłowej opieki ze strony miasta, które zobowiązało się do tego w programie opieki nad zwierzętami bezdomnymi. W ratuszu pojawiło się kilka pań, nazywających siebie „karmicielkami kotów” lub „opiekunkami stada”. – Koty to najstarsza i naturalna forma deratyzacji. Tam, gdzie żyją, nie ma problemów ze szczurami i innymi gryzoniami – przekonywała jedna z nich, z osiedla Nad Zalewem.
Kłopot w tym, że koty trzeba nie tylko dokarmiać, ale też zapewnić im schronienie (na nocleg) i sterylizować. Zwłaszcza ta ostatnia sprawa wywołała podczas wtorkowego spotkania dość wiele kontrowersji. Burmistrz zapewniał, że miasto przeznacza coraz większe środki na sterylizację lub kastrację (w 2016 r. tym zabiegom poddano 2 koty, w 2017 – 6, a rok temu już 8), ma jednak ograniczone możliwości finansowe. Karmicielki uważają z kolei, że pieniędzy na zabiegi jest wciąż za mało i społeczni opiekunowie kotów muszą płacić za nie z własnego portfela.
– Sterylizacja nie jest eksterminacją, tylko rozumnym sterowaniem rozrodem stada kotów. To pomaga regulować wielkość populacji. Koty rozmnażają się 3-4 razy w roku, mając po 4-5 kociąt. W którymś momencie trzeba ten proces zatrzymać. Robi im się krzywdę, gdy się ich nie sterylizuje – tłumaczyła jedna z karmicielek.
– Kotów jest za dużo czy może za mało w naszym mieście? – zapytał prowokacyjnie burmistrz, próbując ustalić, czy sterylizacja jest rzeczywiście konieczna. Odpowiedzi jednak nie otrzymał. O ile można oszacować liczbę psów w Złotoryi, o tyle nikt nie wie, ile jest kotów. Dowiedział się natomiast, że kot to zwierzę terytorialne, które poluje na określonym terenie i szuka na nim bezpiecznego schronienia oraz pożywienia. Nie da się kotów wyłapywać i przesiedlać w inne miejsce – choć można im stworzyć warunki, że same zasiedlą określony teren, dzięki czemu posłużyć mogą do walki z gryzoniami.
Osobny problem to dokarmianie kotów wolno żyjących i zapewnienie im miejsca do spania. Opiekunowie tych zwierząt często stawiają im we własnym zakresie schronienia z kartonu w okolicach budynków mieszkalnych. Jest to jednak rozwiązanie i mało estetyczne, i niefunkcjonalne, bardzo często budzące sprzeciw sąsiadów – czasem nawet zorganizowany, czyli w postaci dyscyplinowania miłośnika kotów przez zarządcę nieruchomości.
Dlatego burmistrz zaproponował, żeby do problemu podejść systemowo. Zadeklarował, że magistrat ustawi estetyczne, wyglądające jednakowo budki do dokarmiania kotów, o ile uda się wyznaczyć na terenie miasta strefy, w których nie budziłyby niczyich protestów. Muszą to być miejsca ustronne, w których nie bawią się dzieci; najlepiej tereny zieleni miejskiej. – Mielibyśmy wtedy większą kontrolę nad tym, co się dzieje w stadach – tłumaczył Pawłowski.
W znalezieniu takich miejsc mają pomóc złotoryjscy karmiciele kotów. Burmistrz zaproponował im, by się stowarzyszyli, na wzór jaworskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. – Gdyby udało się połączyć wszystkich opiekunów z całego miasta w jeden system, ułatwiłoby to współpracę z Urzędem Miejskim – zauważył Pawłowski. Na co otrzymał odpowiedź, że w Złotoryi byłoby to bardzo trudne do zrealizowania ze względu na… cechy osobowościowe poszczególnych opiekunów kotów i nieprzychylny odbiór ze strony społeczeństwa tego, co robią.
Mimo różnych zdań na wiele spraw, wszyscy uczestnicy spotkania zgodzili się, że koty jednak są potrzebne w naszym mieście, choćby w rejonie Biedronki przy ul. Hożej, gdzie okolicznym mieszkańcom dają się we znaki szczury. Była też zgoda co do tego, że ludzi trzeba uświadamiać w sprawie kontrowersji wokół cyrków. Dlatego ratusz zamierza wydać materiały edukacyjne, m.in. w formie ulotek, które będą propagować wiedzę o ochronie zwierząt na terenie Złotoryi. W jej opracowaniu ma pomóc m.in. środowisko karmicieli kotów.
fot. cyrku: pixabay