Zostawili samochody w domu, a na niedzielną wycieczkę na Ostrzycę wybrali się rowerami – ok. 40 rowerzystów pojechało dziś w rajdzie rodzinnym na pożegnanie lata. Do celu dojechali wszyscy. Do domów wrócili z 35 kilometrami w nogach i fantazyjnymi kubkami.
Trasa prowadziła przez Jerzmanice-Zdrój, Jastrzębnik i Proboszczów. I mimo że w zasadzie wiodła najkrótszą drogą wprost na Ostrzycę, z dala od ruchu samochodowego, w otoczeniu pięknych krajobrazów, to okazało się, że do łatwych wcale nie należała. Dlaczego? Rowerzystom dały się we znaki drobne bazaltowe kamienie, którymi wysypane były polne drogi między Jerzmanicami a Jastrzębnikiem oraz podjazd pod śląską Fudżijamę. Cierpieli zwłaszcza ci, którzy na wycieczkę wybrali się na szosowych oponach. Tu i tam dało się nawet słyszeć tęsknotę za… asfaltem.
Zagadką pozostawał odcinek przez pola do Proboszczowa. Jeden z mieszkańców Jastrzębnika, gdzie rowerzyści zatrzymali się na krótki odpoczynek, przepowiadał, że nie przejadą, bo droga jest rozjechana przez maszyny rolnicze i zabłocona. Cykliści się jednak nie przestraszyli i do Proboszczowa na skróty dotarli w całkiem dobrym tempie. – Nie było tak źle, jest od kilku dni sucho, więc po drodze minęliśmy tylko dwie większe kałuże. Za to Proboszczów przywitał nas znajomym zapachem. Na „polniaku” nie było wprawdzie tablic z nazwą miejscowości, ale nie sposób pomylić się co do tego, gdzie jesteśmy – krzywili się rowerzyści i zatykali nosy przed fetorem gnojowicy z fermy trzody chlewnej.
Na szczęście uciążliwego zapachu nie było już czuć na końcowym podjeździe aleją lipową do miejsca biwakowego pod Ostrzycą. I dobrze, bo trzeba było zaczerpnąć głębiej powietrza do płuc, by go pokonać. Część rowerzystów dawała za wygraną i zsiadała z roweru. Wszystkim uśmiechy na twarze wracały na górze, bo na wytrwałych czekała nie tylko gorąca zupa i słodkie ciasto, ale także niespodzianka: rowerowy kubek dla każdego w „arbuzowym” opakowaniu – prezent od burmistrza Roberta Pawłowskiego z okazji Europejskiego Tygodnia Zrównoważonego Transportu, który skończył się właśnie dzisiaj. Był też czas na zabawę integracyjną, czyli drużynowe rozwiązywanie krzyżówki z hasłem, którą poprowadziła animatorka z Legnicy Beata Drapikowska.
Tempo rajdu było znakomite, bo mimo kilku podjazdów po trudnej nawierzchni, postoju w Jastrzębniku i ciężkiego powietrza w Proboszczowie rowerzystom dotarcie pod Ostrzycę zajęło niespełna półtorej godziny. Prawie godzinę więcej potrzebował pan Marcin, który i tak zebrał brawa, gdy się w końcu pojawił u stóp wygasłego wulkanu. Na rajd wybrał się bowiem prawdziwie rodzinnie – zabrał ze sobą dwójkę dzieci: do siodełka posadził 4-letniego syna Filipa, a na dziecięcy rowerek 7-letnią córkę Felicję. Na dodatek pojechał dłuższą trasą, po asfalcie przez Pielgrzymkę, by córce łatwiej było pedałować. Gdy zupa ubywała z garnka, a pan Marcin przez długi czas nie przyjeżdżał, część uczestników rajdu zaczęła wątpić, czy nie aby nie zawrócił.
– Nie było takiej opcji, żebyśmy nie dojechali, najważniejsze, że udało się to zrobić o własnych siłach, bez podwózki – uśmiechał się na „mecie” tato Filipa i Felicji. Na szczęście znalazło się jeszcze trochę zupy, by najmłodsi uczestnicy niedzielnego rajdu uzupełnili kalorie – na drogę powrotną, bo taki był ambitny plan.
Rowerzyści już „z górki” wrócili do Złotoryi tą samą trasą, którą przyjechali.
A kolejny rajd rodzinny organizowany przez Złotoryjski Ośrodek Kultury i Rekreacji już na wiosnę przyszłego roku, podczas świąt majowych. Dyrektor Zbigniew Gruszczyński już myśli nad trasą. Obiecał, że będzie więcej asfaltu.