Gdyby nie ich błyskawiczna reakcja, niepełnosprawna kobieta jeżdżąca na wózku mogłaby stracić życie. Paweł Strzemiński i Zbigniew Grzyb, dwaj hydraulicy ze złotoryjskiego pogotowia wodociągowego, pokazali kilka dni temu, że jak trzeba, potrafią okiełznać nie tylko pękniętą rurę, ale także wynieść człowieka z płonącego mieszkania. – Żadne bohaterstwo, zwykły ludzki odruch – mówią skromnie, mimo że mocno zaryzykowali własnym życiem.
Na co dzień pracują w Rejonowym Przedsiębiorstwie Komunalnym w Złotoryi i zjawiają się wszędzie tam, gdzie w niekontrolowany sposób wycieka woda. W poniedziałek przed południem z konieczności zamienili się na chwilę w ratowników. Wyborowych, bo ich ryzykowna akcja zakończyła się pełnym sukcesem.
Ale po kolei. Było ok. godz. 10, gdy pan Zbyszek odebrał dziwny telefon od kolegi z pracy, mieszkającego w kamienicy przy ul. Mickiewicza. – Zadzwonił i powiedział, że jego żona stoi pod drzwiami mieszkania i boi się wejść, bo dymi się ze środka. Kolega był akurat gdzieś poza Złotoryją, a wiedział, że my jeździmy po mieście. Poprosił, żebyśmy jak najszybciej sprawdzili, co się dzieje u niego w domu. Na początku myśleliśmy, że żartuje sobie, że nas wkręca. Ale podjechaliśmy na wszelki wypadek na Mickiewicza, mieliśmy zresztą niedaleko, bo jakieś 2 minuty drogi ze Sportowej. No i już podjeżdżając pod budynek zobaczyliśmy, że to jednak nie żarty i że naprawdę się pali, bo dym wylatywał już przez okno na parterze. Żona kolegi stała przed drzwiami i krzyczała, że w środku jest jej niepełnosprawna matka, która leży przykuta do łóżka i nie może samodzielnie wyjść – opowiada Zbigniew Grzyb.
Panowie z pogotowia wodociągowego nie zastanawiali się długo, tylko poszli jak w dym. Dosłownie, bo w mieszkaniu była już w tym czasie widoczność niemal zerowa. Szukali po omacku starszej pani. Wiedzieli tylko, że znajduje się w pokoju, do którego musieli dotrzeć przez kuchnię – jak się później okazało, najbardziej zadymione pomieszczenie, bo tutaj właśnie wybuchł pożar. Po kilku minutach znaleźli kobietę i wynieśli ją z mieszkania na zewnątrz. Na rękach, bo wózek nie chciał przejechać przez zbyt wąskie drzwi.
– Potraktowaliśmy całą sytuację jak wymianę wodomierza – żartuje pan Paweł, gdy rozmawiamy z nim kilka dni po całej akcji. I już poważniej dodaje: – Udało nam się nie spanikować. To chyba taki nawyk, bo jak wpadamy na awarię, do pękniętej rury, to jest podobna trochę sytuacja: woda się leje, ludzie przerażeni, a my zaczynamy działać. Stanowimy zgrany zespół i teraz też nawet nie zastanawialiśmy się ze Zbyszkiem, co robić, po prostu bez słów weszliśmy do środka.
Pożar w kamienicy przy Mickiewicza wybuchł, gdy gospodyni wyszła na chwilę na zakupy. Zapaliły się śmieci w śmietniku w kuchni, znajdującej się zaraz za wejściem do mieszkania. Ogień zaczął topić biegnącą obok plastikową rurę wodociągową, więc wyciekająca woda ograniczyła rozprzestrzenianie się płomieni. Dopiero gdy pan Paweł i pan Zbyszek byli w środku, ktoś zaalarmował straż pożarną. Gdy 3-4 minuty po zgłoszeniu alarmowym pierwsze samochody ratownicze wjeżdżały na Mickiewicza, niepełnosprawna kobieta była już wynoszona z mieszkania. Cała trójka była ostro podtruta dymem i wymagała natychmiastowego podania tlenu. Obaj ratownicy amatorzy przebywali w środku przez jakieś 7-10 minut, więc także zdążyli się nawdychać dymu. – Strażacy potem mówili, że ta pani, którą wynieśliśmy, była bliska śmierci, gdyby pomoc przyszła kilka minut później, mogła tego nie przeżyć – mówi Paweł Strzemiński.
Marcin Grubczyński, zastępca komendanta powiatowego PSP w Złotoryi, jest pod wrażeniem wyczynu hydraulików z RPK. – Tylko pogratulować takiego odważnego odruchu. Ci panowie narażali własne życie, bo w tym mieszkaniu było bardzo niebezpiecznie. Podjęli naprawdę ogromne ryzyko, ponieważ w środku mógł być trujący dym, w takich sytuacjach nie wiadomo, co się dokładnie pali. Dobrze by było, żeby wszyscy tak potrafili zareagować – zaznacza młodszy kapitan złotoryjskiej straży.
Paweł Strzemiński i Zbigniew Grzyb nie czują się jednak żadnymi bohaterami i zapewniają, że drugi raz w podobnej sytuacji postąpiliby tak samo (choć jednak gdy po całej akcji okazało się, że płomienie przetapiały już wąż od kuchenki gazowej, zrobiło im się na chwilę gorąco). Jak podkreślają, dla nich był to zwykły ludzki odruch. Z drugiej strony jeszcze na miejscu mogli się przekonać, że wcale taki zwykły nie był. – Zanim przyjechaliśmy, żona kolegi wołała po pomoc, bo kilka metrów od budynku, przy lombardzie, stała grupka pięciu mężczyzn, ale żaden się nie ruszył, żaden nie zareagował. Taka znieczulica niestety – dodają.
Czyn dzielnych hydraulików został już doceniony przez kierownictwo RPK, które przyznało swoim pracownikom nagrodę finansową. Trzy dni po akcji zostali też zaproszeni na sesję rady miejskiej, gdzie otrzymali listy gratulacyjne od burmistrza Roberta Pawłowskiego i radnych. Uhonorować zamierza ich również straż pożarna, w maju, podczas strażackiego święta.