Wiata na rowery mocno poróżniła rajców i burmistrza. Ci pierwsi chcą, by jak najszybciej zniknęła z placu Władysława Reymonta, bo ich zdaniem szpeci otoczenie Baszty Kowalskiej i nie była konsultowana z mieszkańcami miasta. Burmistrz z kolei uważa, że jest w porządku, bo jej wygląd i lokalizację zaakceptował konserwator zabytków. Dziwi się też, dlaczego radni nie protestowali wcześniej. – Jest wspaniale w Złotoryi, jeśli przez dwie komisje skupiamy się na takiej sprawie – kwituje.
Obrzydliwa, ohydna, obskurna – tak widzą wiatę radni. A w zasadzie 3 radne: Agnieszka Zawiślak, Barbara Listwan i Barbara Zwierzyńska, bo to one głównie zabierały głos w tej sprawie na dwóch ostatnich komisjach gospodarczych. „Buda na rowery”, „kukułcze jajko” – to stwierdzenia tej ostatniej. Rajczynie uważają, że wiata nie tylko jest nieestetyczna, ale ma również zbyt duże rozmiary i stoi w nieodpowiednim miejscu, bo to reprezentacyjny plac Złotoryi.
– Należy znaleźć inną lokalizację dla wiaty, bo nie sprzyja ładnemu wyglądowi naszego miasta, nie wpisuje się w obraz starówki. Można by ją przenieść na al. Miłą – uważa Agnieszka Zawiślak, która na październikowej komisji gospodarczej złożyła formalny wniosek o zmianę miejsca zabudowy wiaty. Poparła go większość radnych.
Sprawa wiaty przy rondzie wróciła na poniedziałkowej komisji gospodarczej, bo radni zaczęli dopytywać burmistrza o to, na jakim etapie jest realizacja ich wniosku. Robert Pawłowski dał jednak do zrozumienia, że jego zdaniem wiata stoi tam gdzie stać powinna: po pierwsze przy drodze rowerowej, a po drugie – przy jednym z najważniejszych obiektów turystycznych w Złotoryi, często odwiedzanym przez turystów, także tych na rowerach.
– Wyraziliście swoje zastrzeżenia co do wiaty, macie do tego prawo. Jak skończymy cały projekt dróg rowerowych, to możemy rozmawiać, co z nią zrobić. Proszę też pamiętać, że mamy zamiar przygotować plan zagospodarowania pozostałej części pl. Reymonta. Nie mamy skończonego całego placu, a pastwimy się nad jednym elementem. Zostawmy tę wiatę ludziom, którzy będą pracować nad tą koncepcją. Może wymyślą coś takiego, że wiata wtopi się w otoczenie – zaproponował radnym burmistrz.
Robert Pawłowski mocno podkreśla, że ratusz uzgodnił wiatę z konserwatorem zabytków. – Konserwator jest bardzo rygorystyczny jeśli chodzi o zagospodarowanie przestrzeni zabytkowej. I nie miał żadnych uwag. Rozmawiałem poza tym z paroma architektami, którzy też nic złego w wiacie nie widzą – zaznacza.
Burmistrz nie kryje też zdziwienia, że radni mają zastrzeżenia dopiero teraz, gdy wiata stoi na swoim miejscu. Zwłaszcza że jej wygląd odpowiada przykładowym rozwiązaniom architektonicznym zaproponowanym przez ratusz, które były zamieszczone w dokumentacji przetargowej dostępnej na portalu miejskim. Pawłowski przypomina poza tym, że już 2 lata temu zorganizowano spotkanie w sprawie dróg rowerowych z Katarzyną Iwińską, naczelniczką Wydziału Funduszy Zewnętrznych i Obsługi Inwestora w Urzędzie Miejskim w Złotoryi. – Radni mogli wtedy dopytać, jak mają wyglądać wiaty, w którym miejscu będą stały. Nikt niczego nie ukrywał, te rozwiązania były tam pokazane. Gdyby poświęcili więcej czasu, żeby te plany dokładnie przejrzeć, to może nie wracaliby do tej sprawy teraz – uważa Pawłowski.
Radni widzą jednak sprawę inaczej. Twierdzą, że na planach nie było widać, jak będzie wiata wyglądać. Mówią też, że spotkanie trwało za krótko, bo tylko godzinę, i że projekt dróg rowerowych został omówiony „po łepkach”.
– To było szybkie spotkanie, pooglądaliśmy plany, których nikt nam wcześniej nie wysłał, skupiliśmy się na tym, jak będzie wyglądała ścieżka nad zalewem. Nie czuję się absolutnie winna, że nie wypatrzyłam wiatki na godzinnym spotkaniu – nie pokazano mi jej, więc nie miałam szansy się wypowiedzieć – podkreśla Barbara Zwierzyńska, która – choć projekt jest już w bardzo zaawansowanej fazie – zarzuca mu, że nie był konsultowany ze środowiskiem rowerowym ani z ogółem mieszkańców.
Radni twierdzą ponadto, że zgłaszali na spotkaniu przed dwoma laty różne zastrzeżenia. Nie odpowiadała im m.in. ścieżka rowerowa przez ul. Hożą. Mieli usłyszeć, że „już za późno, bo projekt jest już zamknięty”. – Plany były klepnięte, zapłacone, gotowe do wdrożenia, nie mieliśmy nic do gadania – tłumaczy Zwierzyńska.
– To nieprawda – ripostuje burmistrz – to nie było tak, że ktoś radnym pokazał te dokumenty tylko na moment i powiedział, że więcej nie mogą do nich zajrzeć. Mamy mieszkańców, którzy bardzo wnikliwe patrzyli na ten projekt, kwestionowali przebiegi poszczególnych odcinków, wysuwali swoje propozycje. To byli zwykli mieszkańcy miasta. I pewne odstępstwa były przez nas robione. Przecież nawet w trakcie budowy drogi rowerowej na pl. Reymonta radni mogli w każdej chwili zapytać się, co tu będzie stało. Ale dopiero teraz, gdy inwestycja na tym odcinku jest skończona, jest wielki rejwach, że komuś coś się nie podoba – irytuje się.
Radni chcieliby, żeby wiata jak najszybciej zniknęła z pl. Reymonta. Problem w tym, że przy zadaniach dofinansowanych przez Unię Europejską miasto jest zobowiązane do zachowania trwałości projektu przez 5 lat. Burmistrz przypomniał o tym radnym na przedostatniej komisji gospodarczej. Ta informacja, która powinna stanowić „samorządowe ABC” dla każdej osoby decydującej o sprawach gminnych, wyraźnie jednak radnych… zaskoczyła.
– Jeśli w ciągu 5 lat coś zmienimy przy efektach projektu, będziemy musieli oddać pieniądze z dofinansowania (ok. 6 mln zł – dop. red.). Trzeba wprowadzić najpierw zmiany do projektu, a to nie takie proste. Uzasadnieniem na pewno nie może być to, że się komuś ta wiata nie podoba – zauważył Pawłowski.
Zwierzyńska zaproponowała więc, że zbierze podpisy złotoryjan, którym wiata się nie podoba. – Ile chcesz podpisów: 200? 300? 500? – zapytała burmistrza, dając do zrozumienia, że zdanie radnych podziela większa grupa mieszkańców.
Burmistrz uznał to pytanie za prowokacyjne. I wywiązała się ostra dyskusja. – Czy to znaczy, że jeśli jest jakiś problem w mieście, to ja pochodzę sobie po mieszkańcach i wymuszę tyle podpisów, ile brakuje? Czy na tym polega demokracja? Mogę odwrócić sytuację i zapytać: jakich pism z urzędu marszałkowskiego potrzebujecie, żeby ta wiata tam została? – odpowiedział Pawłowski swojej rywalce w ostatnich wyborach na burmistrza. – Ja też rozmawiałem z mieszkańcami o wiacie. Wielu jej nie zauważa, inni mówią: „Ale w czym problem?”. Będziemy się licytować, ile podpisów kto zbierze? Myślę, że nie tędy droga, może lepiej zaufać projektantom, ludziom, którzy się na tym znają. Ja nie ma takich kwalifikacji, nie jestem architektem przestrzeni miejskiej, tak samo jak żaden z państwa radnych nie ma takich kwalifikacji, bo nikt z was chyba nie robił studiów w tym kierunku.
– Jesteśmy użytkownikami tego miasta, nasze zdanie jest ważniejsze niż zdanie 15 architektów. Wynajmujemy ich po to, żeby zgodnie z naszymi potrzebami i normami miasto zagospodarowali i zaprojektowali. Ostatecznym ekspertem w kwestii estetyki zawsze jest mieszkaniec – odpowiedziała Zwierzyńska.
Radna nie ukrywa, że oczekuje od burmistrza, że ten napisze jak najszybciej do marszałka województwa (od którego dostaliśmy dotację na drogi rowerowe) w sprawie wiaty. Miałby się powołać przy tym na prośby mieszkańców o jej przesunięcie. – Jeśli marszałek się nie zgodzi, to wtedy będziemy się martwić i czekać, aż się zakończy trwałość projektu i uroczyście przeniesiemy tę wiatkę za 5 lat – mówi Zwierzyńska.
Burmistrz uważa jednak, że to nie jest dobry czas na takie pisma. – Mamy nieskończony projekt dróg rowerowych. Jesteśmy w przededniu podpisania aneksu z marszałkiem, negocjujemy przedłużenie terminów realizacji inwestycji. Nie oczekujcie ode mnie, że będę mu zawracał głowę jednym elementem i prosił o zgodę na przeniesienie wiaty, bo możemy znacznie więcej na tym stracić niż zyskać. To nie jest teraz priorytet. Na dziś kluczową kwestią jest dokończenie inwestycji – tłumaczył na ostatniej komisji gospodarczej.
Czy zatem – jak twierdzą radni – ich wniosek wyląduje w szufladzie biurka burmistrza? – Załatwimy sprawę wiaty w bardziej odpowiednim czasie – zapewnia Pawłowski.
I dodaje: – Jest wspaniale w naszym mieście, skoro poświęcamy mnóstwo czasu na szczegóły, których 90 proc. mieszkańców nawet nie zauważa. Jeśli przy projekcie wartym ponad 7 mln zł problemem jest coś, co kosztuje kilkanaście tysięcy, to mi jako burmistrzowi pozostaje się tylko cieszyć.