Zdanie tytułowe wyjąłem ze szkicu biograficznego Teresy Kopczak, przekazanego mi trzy lata temu. Ono trafnie charakteryzuje drogę i postawę życiową jego Autorki. Jej życie doczesne dobiegło końca, ale zarazem rozpoczął się drugi niezmierzony etap życia w innej czasoprzestrzeni.
Teresa Kopczak z urodzenia była Wielkopolanką. Na świat przyszła 8 września 1931 r. w Kuczynie, w powiecie Gostyń, ale po trzech latach rodzina przeniosła się do Krobi. Szkołę średnią, a następnie polonistykę ukończyła we Wrocławiu (WSP, 1953 r.). Pierwszy rok pracy to LO w Wolsztynie, a następnie także LO w Kościanie. I na tym kończy się Jej wielkopolski okres życia. Kończy się zawodowo, organizacyjnie, ale wewnętrznie duszą nie przestała być nad Wartą – poznanianką. Jako Ślązak jestem przywiązany i przekonany do idei genius loci, czyli właściwości i zalet miejsca. Wielkopolanie (i Ślązacy) nie bez przyczyny i powodu kojarzeni są z obowiązkowością, rzetelnością, pracowitością itp. To u Teresy Kopczak mogli dostrzec koledzy i uczniowie tzw. gołym okiem. I wielu taki „dryl” mógł nawet irytować, bo generalnie nie można się było umówić np. na „około” 15, lecz „na” 15:00, lekturę należało przeczytać nie „do połowy” miesiąca, lecz „na 15.” itd.
W wieku 27 lat pojawiła się w Złotoryi i jako żona Edwarda zaczęła pracę w naszym „ogólniaku”. Prawie równocześnie rozpoczyna się cykl różnego rodzaju studiów, kursów, konferencji, w których jako polonistka uczestniczyła (wówczas nauczyciele nie ponosili kosztów takich studiów). Nietypową, lecz zgodną z zainteresowaniami był udział w warsztatach dziennikarskich zorganizowanych przez legnicką Kurię Biskupią i redakcję legnickiej edycji tygodnika „Niedziela”; była korespondentem tego czasopisma.
Wyraźnie i dobitnie podkreślić chcę, że praca nauczyciela i kontakty z młodzieżą sprawiały Jej radość i dużą satysfakcję. Najlepiej wyraziła to sama: „Bardzo kocham pracę z młodzieżą, którą mi powierzono. Młodzież współpracowała ze mną, pomagała mi wykonywać wiele prac m.in. przy wyposażaniu pracowni. Okazją do wzruszeń są częste kontakty. Staramy się pamiętać o tym, co nas łączyło i zawsze wracamy pamięcią do ludzi i miejsc, z którymi łączyło nas tak wiele”. Liczna grupa uczniów poszła w ślady Mistrzyni i ukończyła studia polonistyczne.
Koleżanka Profesor za swoją ofiarną i rzetelną pracę pedagogiczną otrzymała wiele nagród, wyróżnień i odznaczeń (niemało z nich z okresu, kiedy byłem Jej zwierzchnikiem), w tym m.in. ZKZ, Summa cum Laude, KKOOP, Złota Odznaka ZNP. Także biskup legnicki Tadeusz Rybak wręczył Jej dyplom za wkład w dzieło odbudowy Kościoła św. Mikołaja. To tylko zewnętrzne wyrazy uznania i wdzięczności. Niemierzalne są te wewnętrzne, które często wyrażały się w skromnym i nieśmiało wypowiedzianym „dziękuję” i małym kwiatuszku.
Emerytura (1986 r.) to dla Teresy Kopczak jedynie teoria; nadal pozostała niemniej aktywną niż przedtem. Zawsze zawstydzało mnie i wręcz deprymowało, kiedy od czterdziestolatki/-ka słyszałem: „Ja się już społecznie napracowałam”. Nigdy nie usłyszałem czegoś podobnego od Teresy Kopczak lub naszych równolatków – zawsze starali się być i pomóc. To pokolenie zbliżone do obecnego „80+” rozruszało Chór ZNP, szczególnie E. Kopczak jako dyrektor (nigdy jako dyrektor nie zorganizował żadnej rady lub narady, która kolidowałaby z próbą chóru), a następnie Bacalarusa – przypomnę tych „mohikanów”: Teresa i Edward Kopczakowie, Maria Kałkus, Andrzej Frąckiewicz, Jerzy Michalik, Bogusława Chrzanowska, Czesław Rydzik, Henryk Hanebach, Rozalia Borejko, Alfred Michler, a także pracownicy – Teresa Styczeń, Bogumiła Stalska tworzyli zręby tych chórów, a niektórzy jeszcze obu chórów parafialnych. Nie wymieniłem tu innych aktywności tej generacji w LO.
Teresa i Edward Kopczakowie to nie tylko dwoje ludzi, to była instytucja – nie byle jaka i koślawa. To instytucja pozytywna wyłącznie, na której można i powinniśmy się wzorować w małżeństwie, przywiązaniu, rzetelności, systematyczności działania. I taką instytucją Teresa pozostała nadal – po śmierci Edwarda (2009). Żal i smutek po nim gasiła pogłębioną miłością do Danusi i Klaudiusza, czworga wnucząt oraz prawnuka. Ale nie tylko tym – nie oczekiwała jedynie na kolejne odwiedziny najbliższych, lecz nadal efektywnie działała na tej niwie, którą przedtem uprawiali z Edwardem wspólnie. Nie spoglądała przez okno, aby później kogoś lub coś „skomentować”. Dlatego rodzinnie była wprawdzie sama, lecz nie samotna. Pozostała pośród ludzi tak długo, na ile pozwoliło zdrowie i siła, na ile starczyło życia.
Dzieci i wnuki utraciły osobę w rodzinie nie do zastąpienia. Także w parafii jadwiżańskiej pozostanie po Niej wieczny vacat. Kto podejmie się kontynuacji misteriów z Jadwiżańskimi Agatami (przygotowania ogromu materiałów, licznych prób) np. o Świętym Franciszku, Świętej Jadwidze, Górze św. Anny, Janie Pawle II? (łącznie to około 10 misteriów). Ktoś będzie musiał kontynuować Jej cenną inicjatywę zorganizowania Biblioteki Franciszkanów, której poświęciła ostatnie lata pracy i życia. Jej chciało się chcieć.
Koleżanka Teresa była stałym uczestnikiem prelekcji przygotowywanych przez TMZZ. Jej absencja na ostatnim spotkaniu (6 X) poświęconemu ekumenizmowi była zaskakująca, tym bardziej że bez wyjaśnienia (co się dotąd nie zdarzyło). Problem wyjaśnił się niebawem – 28 X. Wnętrze człowieka najprecyzyjniej charakteryzują jego własne słowa, toteż posłużę się nimi także tu; „mówią“ Teresa i Edward: „Piękno i praca są to wartości nierozerwalne. My kochamy piękno i pracę, dlatego nigdy się ze sobą nie rozstajemy i razem wstąpiliśmy do Chóru ZNP (Z. Francuza). Było to – zdaje się – przed wiekami, a jednak dzięki pieśni czujemy się młodzi i potrzebni. Z żalem rozstaliśmy się z tym chórem po jego rozwiązaniu. Nagle niespodzianka – radosna wieść – spotkanie organizacyjne nowego chóru – Bacalarusa. Od tego czasu śpiewamy ponownie (17 XII 1985) – wyrażamy się w pieśni, dlatego czujemy się wiecznie młodzi. Niezapomniane są wspomnienia. Obyśmy długo jeszcze mogli śpiewać w takt pieśni: Zróbmy przyjacielskie koło…, a nie w takt: Upływa szybko życie...".
Swój biograficzny zapis cytowany wyżej Teresa i Edward Kopczakowie zaczęli cytatem C.K. Norwida, zaś ja wykorzystam go na zakończenie tego wspomnienia:
„Bo piękno jest na to, by zachwycało. Praca – by się zmartwychwstało”. Cudowne, krzepiące słowa – praca jako zaczyn zmartwychwstania. Oboje byli osobami głębokiej wiary, toteż ostatnie słowo tego cytatu ciałem się stanie. Poznanianka Teresa i kresowiak Edward wielce zasłużyli się ziemi dolnośląskiej i ziemi złotoryjskiej, która ich teraz przyjaźnie otuliła. Oboje spoczęli obok siebie na złotoryjskim cmentarzu (3 XI 2022 r.). I już pewnie śpiewają w nowym chórze… Z rzeszą byłych chórzystów wszystkich złotoryjskich chórów przyłączamy się do tego śpiewu pięknie ujętego w moniuszkowskiej modlitewnej pieśni. Nie tak dawno staliśmy obok siebie śpiewając: „Ojcze nasz… Amen”.
Każde słowo pożegnania byłoby banalne. Powiem więc zwięźle: Do zobaczenia!
Alfred Michler
w imieniu tych,
którym bliskie są moje myśli i słowa