Wczoraj centrum pomocy dla uchodźców w klasztorze franciszkanów odwiedził Matthew McLeod, który wiosną tego roku przeprowadził wśród przyjaciół i znajomych w Stanach Zjednoczonych zbiórkę pieniędzy dla Ukraińców uciekających przed wojną do Złotoryi. Jak podkreślają wolontariusze, bez tych pieniędzy nie udałoby się pomóc tak wielu osobom.
Matthew McLeod (na zdjęciu tytułowym pierwszy z lewej) mieszka w Stanach Zjednoczonych, ale pochodzi ze Złotoryi. Tu się wychował, tu mieszka jego rodzina. Zresztą w klasztorze pojawił się w towarzystwie babci i dziadka, do których przyjechał po dłuższym czasie w odwiedziny.
Były złotoryjanin nie zapomniał za oceanem o miejscu, z którego pochodzi. Gdy w lutym wybuchła za naszą wschodnią granicą, a świat obiegły telewizyjne obrazki z setkami tysięcy uchodźców, którzy szukali schronienia w Polsce, zaproponował, że zorganizuje pomoc finansową dla złotoryjskich organizacji zajmujących się pomocą Ukraińcom.
– Wszyscy w Stanach chcieli pomóc, ale mówiąc szczerze, nikt nie wiedział jak. Zastanawialiśmy się, jaka forma pomocy będzie najlepsza, czy jest sens, żeby wysyłać rzeczy. Stwierdziliśmy jednak, że nie za bardzo, że najlepsze będą pieniądze – tłumaczył wczoraj w klasztorze, gdzie spotkał się z Beatą Majewską ze Stowarzyszenia Hortus, Barbarą Zwierzyńską, szefową Stowarzyszenia Nasze Rio, ojcem Bogdanem Koczorem oraz burmistrzem Robertem Pawłowskim.
Okazuje się, że zorganizowanie zbiórki za oceanem nie było takie proste. – Ciężko jest tam zbierać pieniądze, jeśli nie jest się organizacją charytatywną. Nie mogłem się ogłaszać publicznie, mogłem się tylko spytać swoich znajomych i rodziny, czy przekażą datki. Na szczęście w Stanach Zjednoczonych jest w dobrym tonie, żeby pomagać potrzebującym, to bardzo popularne zjawisko. Ludzie z mojego otoczenia mają takie możliwości finansowe, wiele osób może sobie pozwolić na to, by przekazać te symboliczne 100 dolarów, ale byli też tacy, którzy wyciągali z portfela nawet 500 dolarów – dodał gość z Ameryki.
Ostatecznie udało się zebrać 50 tys. zł. To największa darowizna gotówkowa, jaką do tej pory otrzymali złotoryjscy wolontariusze zajmujący się uchodźcami. Pieniądze trafiły do punktu pomocowego prowadzonego przez Hortus i Nasze Rio, a także do diabetyków, którzy tak w kwietniu dziękowali Matthew i jego przyjaciołom za życzliwy gest i wsparcie:
„Dzięki Waszej darowiźnie na rzecz Polskiego Stowarzyszenia Diabetyków Koło w Złotoryi możliwa jest realizacja pomocy dla osób dotkniętych działaniami wojennymi w Ukrainie, które uzyskały schronienie w naszym mieście. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni za okazaną pomoc i wielkie serca, za zaangażowanie oraz wyraz dobroci, to tylko potwierdza, że w czynieniu dobra nie liczą się kilometry ani mile” – pisali diabetycy w swoich mediach społecznościowych. Pieniądze ze Stanów przeznaczyli na realizację świadczeń zdrowotnych dla Ukraińców dotkniętych chorobami przewlekłymi, m.in. zakup leków, zaopatrzenie w niezbędny sprzęt medyczny codziennego użytku oraz konsultacje ze specjalistami.
– Ta darowizna pojawiła się w bardzo newralgicznym momencie, gdy jej najbardziej potrzebowaliśmy, bo do miasta napływały kolejne grupy uchodźców, a ich liczba w szczycie sięgnęła 600. To był pierwszy tak duży zastrzyk pomocowy dla nas, poczuliśmy się wtedy bezpieczniej. Te pieniądze uratowały nam wiele działań, to była taka poduszka finansowa w przypadku nagłych wydatków – podkreśla Beata Majewska.
– Darowizna przydała się na zakup paliwa, bo jeżdżenia i dowożenia było bardzo dużo, ale także na zakup żywności, gdy już jej nam brakowało. Kupiliśmy też za nią m.in. dwie pralki, z których korzystają uchodźcy. Generalnie wykorzystywaliśmy te środki w sytuacjach, gdy potrzebowaliśmy pilnie rzeczy, których nie mieliśmy akurat w magazynie, np. na zakup butów do szkoły dla dziecka czy na niezbędne lekarstwa dla pana, który trafił do nas w czwartym stadium raka – dodaje Barbara Zwierzyńska.
McLeod był pod wrażeniem działań pomocowych dla uchodźców prowadzonych w Złotoryi. – Tyle ludzi w tak małym mieście i ani jednego namiotu na ulicach dla osób pozbawionych domu. W Waszyngtonie, stolicy kraju o wiele bogatszego, takie namioty to częsty widok – spuentował.