Urodził się 34 lata temu w Złotoryi. Ukończył Liceum Ogólnokształcące przy ul. Kolejowej i zniknął z naszego miasta, jednak nadal możemy go oglądać… na dużym ekranie. Krzysztof Grabowski zagrał w wielu produkcjach filmowych. Na pytanie „czy pochodzi z tych Grabowskich” może mieć dwie odpowiedzi, ale o tym później.
Jego przygoda z aktorstwem rozpoczęła się dzięki nauczycielce LO Jolancie Zarębskiej i (głównie) dzięki zajęciom z Andrzejem Szubskim w Złotoryjskim Ośrodku Kultury i Rekreacji. To Szubski stał się wzorem do naśladowania dla młodego artysty.
W roku 2003 złotoryjanin wyjechał na studia do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Będąc studentem grywał krótkie epizody w filmach lub serialach. Był np. kurierem dostarczającym długopisy czy zwykłym przechodniem (tzw. aktor posiłkowy).
Pępowina przecięta
Wiele zmieniło się w jego życiu, gdy trafił do teatru w Wałbrzychu. Pierwszą rolę jaką tam zagrał dzielił ze swoim mistrzem Andrzejem Szubskim. – I wtedy nastąpił moment odcięcia pępowiny. Do tej pory, przed zagraniem jakiejkolwiek roli, pytałem Andrzeja Szubskiego o radę. Tutaj zacząłem grać samodzielnie, a nawet sugerować różne zmiany – wspomina Krzysztof Grabowski.
Typ spod ciemnej gwiazdy
Złotoryjanin zagrał w wielu filmach i serialach takich jak: Pierwsza miłość, Plebania, Fala zbrodni, Niesamowite historie. Przeważnie wciela się w czarne charaktery. Dlaczego? – Pewnego dnia stylistka zrobiła mi irokeza do jednej z ról. Udostępniłem swoje zdjęcie w sieci i bardzo szybko zacząłem otrzymywać wiele ofert, aby zagrać mordercę, gwałciciela czy innego przestępcę – wspomina Grabowski.
Rola dzięki hamburgerom
Złotoryjanin z uśmiechem wspomina, gdy pewnego razu spieszył się na casting. Był trochę spóźniony i bardzo głodny. Kupił więc sobie 3 hamburgery w nadziei, że stojąc w castingowej kolejce będzie miał czas aby je spokojnie zjeść. Niestety, a może „stety”, nie miał czasu i został poproszony do pokoju. – Wszedłem z tymi hamburgerami i spytałem czy mogę je zjeść, bo jestem bardzo godny. I to wystarczyło abym otrzymał rolę, gdyż reżyser wyobrażał sobie bohatera, którego miałem zagrać, jako osobę jedzącą bez przerwy hamburgery – mówi aktor.
Nie jest z „tych Grabowskich”
Grabowski to nazwisko znane i szanowane w świecie polskiego filmu. Głównie za sprawą Andrzeja Grabowskiego, który zagrał w wielu filmach i serialach, a najbardziej utożsamiany jest z postacią Ferdynanda Kiepskiego. Wiele osób pyta złotoryjanina, czy pochodzi „z tych Grabowskich”. – Rozmawiałem kiedyś z Andrzejem Grabowskim i powiedział, że jeśli ma mi to pomóc, to mogę mówić, że jestem jego krewnym. Ostatecznie zażartował, że bardziej może mi to zaszkodzić – śmieje się Krzysztof.
Zawód aktora to nie bajka
Mimo, że wielokrotnie użyczał swojego głosu postaciom z bajek dla dzieci, to jego praca nie do końca jest bajką. Często zdarza się, że śpi zaledwie 2-3 godziny na dobę. – Bywa nawet, że zasypiam podczas rozmowy. Budzę się po godzinie i mogę rozmowę kontynuować – dodaje aktor. Na szczęście takie skrajne sytuacje nie są codziennością i po czasie wzmożonej pracy, bywają okresy kiedy Krzysztof Grabowski może kilkanaście dni spędzić ze swoją rodziną.
Ze Złotoryi do Hollywood
Złotoryjanin ma na swoim koncie wiele ról teatralnych i filmowych. Może się także pochwalić licznymi nagrodami. W 2016 roku aktor zagrał w filmie młodego reżysera Mikołaja Wróbla, pt. „Efekt domina”. Produkcja zyskała wielkie uznanie i nagrodę główną (w kategorii twórców w wieku 16-21 lat) na British International Amateur Film Festival w Wielkiej Brytanii. 2 lata później spod „pióra” Wróbla wyszedł kolejny film krótkometrażowy „Credo”. Jego sukces był jeszcze większy. Film został zauważony na jednym z największych filmowych festiwali na świecie 48 ISFF (Independent Short Film Festival) organizowanym przez amerykańskie stowarzyszenie reżyserów. Spośród setek produkcji nadesłanych na festiwal ze 130 krajów, wybranych zostało zaledwie 48. W tej niepełnej „pięćdziesiątce” znalazło się „Credo” które jako jedyne będzie reprezentowało nasz kraj. Życzymy twórcom i aktorom, aby zdobyli na tym festiwalu jak najwięcej nagród.
fot. Bartek Sowa