Dystrybucja węgla, aktywizacja uchodźców i remonty zabytków – to najważniejsze tematy, o których z wojewodą dolnośląskim Jarosławem Obremskim rozmawiali dziś w Urzędzie Miejskim w Złotoryi samorządowcy z terenu powiatu złotoryjskiego. To kolejna w ostatnich tygodniach, po premierze Mateuszu Morawieckim i ministrze Andrzeju Adamczyku, wizyta wysokiego urzędnika państwowego w naszym mieście.
Samorządowcy stawili się w komplecie. Byli: wójtowie Karolina Bardowska, Tomasz Sybis i Jan Tymczyszyn, burmistrzowie Paweł Kisowski, Robert Pawłowski (ze swoim zastępcą Pawłem Kuligiem) i Sławomir Maciejczyk oraz starosta Wiesław Świerczyński. Spotkali się z wojewodą, który jest przedstawicielem rządu na naszym terenie, by porozmawiać o problemach, jakie rodzą się na linii rząd-samorząd (o wielu z nich zresztą sygnalizowali urzędowi wojewódzkiemu w ostatnich miesiącach przy różnych okazjach).
Jednym z nich jest sprzedaż węgla po preferencyjnej cenie, którą władze państwowe obarczyły gminy. Samorządy kupiły opał od spółek skarbu państwa, ale nie wszędzie znalazł on nabywców. Teraz wójtowie i burmistrzowie obawiają się, żeby nie zostać na lato z węglem na placu, bo to obciążyłoby i tak mocno nadwyrężone kolejnymi zadaniami budżety gmin. Wojewoda wspomniał, że w najbliższych miesiącach powinny się pojawić nowe regulacje prawne, które miałyby pomóc gminom w pozbyciu się zalegającego opału.
Samorządowcy boją się także „powtórki z rozrywki” w kolejnym sezonie grzewczym. – To nie jest najlepszy pomysł, żeby gminy zajmowały się dystrybucją węgla – stwierdził burmistrz Pawłowski. Wtórował mu Paweł Kisowski, burmistrz Świerzawy. – To rodzi wiele problemów logistycznych – zauważył. Jarosław Obremski zapowiedział jednak, że akcja będzie raczej kontynuowana w następną zimy, przyznał też, że zasady dystrybucji węgla pozostawiały wiele do życzenia i wymagają racjonalizacji. Dodał, że problemy wynikały m.in. z trudności zarządzania w czasie wojny. – Cieszę się, że ostatecznie wojewoda nie musiał rozwozić tego węgla osobiście – żartował, wywołując uśmiech na twarzach samorządowców.
Wiodącym jednak tematem wtorkowego spotkania byli uchodźcy i ich sytuacja po ostatnich zmianach przepisów. Przypomnijmy, że dotyczą one współfinansowania przez Ukraińców swojego pobytu w ośrodkach zakwaterowania (za wyjątkiem m.in. osób niepełnosprawnych, seniorów, dzieci i kobiet w ciąży).
– Na 150 tys. uchodźców przebywających na Dolnym Śląsku tylko 8,5 tys. znajduje się w ośrodkach samorządowych. To oznacza, że 94 proc. podjęło zatrudnienie, zaktywizowało się, jest już „na swoim”. To bardzo dobry, wręcz nieprawdopodobny wynik. Miałem gości z UNICEF-u, nie mogli się temu nadziwić – mówił Obremski, który apelował do złotoryjskich samorządowców, by tych uchodźców, którzy zostali, traktować już jako mieszkańców. – Im dłużej tu będą przebywać, tym trudniej im będzie wrócić do Ukrainy, niektórzy nie będą mieli zresztą gdzie. Najlepiej rozpocząć proces ich integracji z lokalną społecznością, wtedy ograniczymy zjawiska patologiczne – tłumaczył.
Władzom miejskim Złotoryi, dzięki m.in. pracy służb socjalnych, udało się zmniejszyć liczbę uchodźców pod opieką ratusza do 54, z czego tylko 6 nie ma zatrudnienia. Zupełnie inaczej jednak wygląda sytuacja w ośrodkach zakwaterowania prowadzonych przez złotoryjskie starostwo. – W trzech lokalizacjach mamy 120-130 osób, ta liczba utrzymuje się od dłuższego czasu. Przeprowadziliśmy rzetelną analizą i okazało się, że tylko 3 z tych osób możemy zakwalifikować do partycypowania w kosztach pobytu. Pozostałe są zwolnione z różnych powodów wynikających z ustawy. Mimo dużych nakładów pracy z naszej strony nie mają chęci szukać zatrudnienia i miejsca zamieszkania – tłumaczył Wiesław Świerczyński.
Starosta zwrócił uwagę na jeszcze jedną sprawę związaną z uchodźcami. – Kobiety, które przyjechały do nas z Ukrainy, rodzą dzieci. Mamy jeden taki przypadek, jeden też ma w swojej gminie wójt Złotoryi. Nie otrzymujemy środków od rządu na utrzymanie tych dzieci – podkreślał. Wojewoda obiecał, że przyjrzy się temu problemowi i postara się go wyjaśnić na korzyść samorządów.
– Nie obserwujemy na razie w naszych gminach żadnych poważniejszych napięć miedzy Polakami a Ukraińcami, poza pojedynczymi przypadkami osób, które są uciążliwe ze względu np. na nałóg alkoholowy – odpowiedzieli natomiast wójtowie i burmistrzowie wojewodzie, gdy pytał o stosunek lokalnych społeczności do uchodźców.
Obremski wypytywał też o współpracę z Wodami Polskimi i konserwatorem zabytków. To dwie instytucje administracji rządowej, które są tematem dyżurnym na spotkaniach z samorządowcami. Ci nie szczędzili krytyki biurokracji, jaka jest obecna w Wodach Polskich. W przypadku konserwatora zabytków większość uczestników spotkania zgodziła się natomiast co do tego, że coś w tej materii delikatnie drgnęło w ostatnich miesiącach na plus. Samorządowcy skarżą się jednak, że przez sztywne stanowisko służb konserwatorskich trudno im przy termomodernizacjach niektórych obiektów osiągnąć wskaźniki energetyczne, na które nacisk z kolei kładzie Unia Europejska. Przykładem jest choćby złotoryjskie starostwo, które ma przeprawę z konserwatorem przy modernizacji cieplnej swoje siedziby. I nie chodzi już tylko o sam zakaz montowania styropianu na elewacjach.
– To nie jest budynek zabytkowy, stoi jedynie w strefie ochrony konserwatorskiej, a konserwator blokuje nam wymianę 6 okien – żalił się Świerczyński.
– Powinniśmy się pogodzić z tym, że nie wszystkie zabytki da się uratować. Problem stanowi fakt, że nie ma w naszym kraju kategoryzowania obiektów zabytkowych – zauważył burmistrz Pawłowski. Wojewoda się z nim zgodził. – Potrzebne są kompromisy w podejściu do remontu zabytków – zaznaczył – choć jednocześnie trzeba mieć zawsze na uwadze, aby nie dopuścić do nieodwracalnych zmian.
Przedstawiciel rządu podkreślał, że około jedna czwarta polskich zabytków znajduje się właśnie na Dolnym Śląsku. Ratunkiem dla nich może być najnowsza edycja Polskiego Ładu, nakierowana właśnie na obiekty zabytkowe, do której trwa nabór. Gminy mogą złożyć nawet 10 wniosków. Z pierwszych sygnałów wynika, że skupią się na obiektach sakralnych. Karolina Bardowska uważa jednak, że mimo strategicznego programu rządu raczej nie będzie z czym szaleć.
– Przeciętnie na gminę przypadnie ok. 1 mln zł. Musiałam studzić u siebie zapędy księży, bo zaczęli planować dużo większe inwestycje – mówiła wójtka Zagrodna na spotkaniu z wojewodą. Ten jednak uświadamiał samorządowcom, że to i tak potężne pieniądze w porównaniu z tym, co miał urząd wojewódzki do dyspozycji na zabytki do tej pory.