Jeśli zamierzamy złośliwie, lub z sympatii, sprawdzić czyjąś sprawność językową, prosimy go o powtórzenie powiedzonka: W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie. I właśnie w tej miejscowości na Zamojszczyźnie w dniu 7 marca 1945 r. na świat przyszedł Leon Mamczur.
Lata młodości spędził w Żaganiu. Tutaj też, w SP nr 3, rozpoczął edukację na szczeblu podstawowym – rzecz normalna, ale niezwyczajne było, iż miał zaledwie 5 lat, gdyż starsza koleżanka z tego samego bloku nauczyła małego Leona pisania i czytania. I ten handicap czasowy miał kontynuację: jako 13-latek został licealistą, a mając lat 17 studentem. Wybrał AGH w Krakowie, Wydział Geodezji Górniczej. Magisterium obronił w marcu 1968 r. i jako stypendysta fundowany ZG „Konrad” w Iwinach właśnie tu został skierowany na staż. Start był najgorszy z możliwych, ponieważ wypadł niedługo po katastrofie stawu osadowego (13 grudnia 1967), która spowodowała ogromne straty materialne i dziesiątki ofiar w ludziach.
Szczeblem do uzyskania wyższych kwalifikacji było zdobycie uprawnień mierniczego górniczego. Widząc konieczność kontynuowania produkcji miedzi i srebra, z braku stawu osadowego, zaproponował organizację geodezyjnych grup pomiarowych (240 ha) pod budowę stawu w czynie społecznym. Propozycję zrealizowano.
Zaangażowanie w pracy zawodowej nie przeszkadzało mu w uporządkowaniu spraw osobistych. W Krakowie została Mirka i ten dystans między Iwinami, a Krakowem obu coraz bardziej ciążył. Postanowili się pobrać, co stało się w Krakowie (1969). Żona przyjechała do hotelu robotniczego w Bolesławcu, gdzie Leon mieszkał, ale tu małżeństw nie tolerowano. W poszukiwaniu mieszkania dotarli do Złotoryi, gdzie żonie Mirosławie wydział zdrowia (dr Bartosiewicz) zaproponował nie tylko pracę na półtora etatu, ale także mieszkanie do wyboru. Wybrali to na ul. Górniczej, w którym Mirka i Leon mieszkał do końca swoich dni (53 lata).
W roku 1971, po zdaniu egzaminu w WUG w Katowicach, uzyskał uprawnienia mierniczego górniczego. Przyjął propozycję pracy na niepełnym etacie w Bolesławieckich Zakładach Kamienia Budowlanego, co wzmocniło budżet domowy. Ten zakład eksploatował bazalt także w Złotoryi. Leon Mamczur wywalczył (z Jerzym Piechą) zgodę na utworzenie filara ochronnego na Wilczej Górze, który obejmował zabytek przyrody, tzw. „różę bazaltową”. Sam Leon tak to wspominał: Dziś wszyscy, którzy jadą do Złotoryi, z daleka widzą charakterystycznie sterczącą skałę bazaltową, która mimo woli stała się także pomnikiem moich młodych lat. Bardzo ważną rolę odegrał w listopadzie 1976 r. w trakcie akcji ratowniczej pięciu górników zasypanych w Krzeniowie. Wówczas wskazał bezbłędnie kierunek, w którym należy poszukiwać tych ludzi i wszystkich uratowano. Kiedy był przekonany o słuszności sprawy, docierał korespondencyjnie do najwyższych władz państwowych (Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego) i partyjnych – do KC PZPR skąd otrzymał pochwałę za obywatelską postawę.
Kiedy przyszły na świat córki Monika i Kasia, w poszukiwaniu zdrowej żywności zaangażował się w tworzenie ogrodów działkowych. Zaprojektował i wytyczył działki pracownicze, które przyjęły do dziś istniejącą nazwę „Nad zalewem”. Został ich pierwszym prezesem. Jako geodeta brał udział w budowie dworca PKS (niegdyś chluba miasta, dziś w tym miejscu znajduje się market).
W roku 1982 wrócił do kopalni „Konrad”. Pracował w integralnej jej części „Lubichów”. Cztery lata później (1986) został głównym inżynierem mierniczym, kierownikiem działu mierniczego, a następnie geologicznego, hydrogeologicznego, ochrony środowiska.
Awans na głównego inżyniera mierniczego w Biurze Zarządu KGHM Polska Miedź S.A. spotkał go w roku 1997, ale o „swojej” kopalni nie zapomniał. Proponował nawet pewne rozwiązania dotyczące uchronienia „Konrada” od zatopienia i umożliwienie dostępu do złóż miedzi w rejonie Wartowic (wówczas tona miedzi kosztowała 1300 dolarów, ale niedługo potem już 9000).
Leona Mamczura poznałem w roku 1986, po jego przystąpieniu do Chóru Nauczycielskiego „Bacalarus”. Nie był to jedyny chór, z którym był związany. Był także członkiem Chóru Parafialnego przy Kościele św. Jadwigi, a także Chóru „Adoremus” przy Kościele NNMP. Współpracował też z legnickim „Madrygałem”. Natura obdarzyła go pięknym głosem tenorowym – według mnie najlepszym w Złotoryi (stąd moje nazywanie go Pavarottim, na co się nieco obruszał). We wszystkich chórach pięknie wykonywał partie solowe. Muzyka była jego pasją. Chociaż nie miał muzycznego wykształcenia, dzięki pracy nad sobą był chyba jedynym z chórzystów, który potrafił kompetentnie rozmawiać z dyrygentem.
Z łatwością przychodziło mu tworzenie wierszem. Na jubileusz 35-lecia „Bacalarusa” stworzył tekst do utworu L. Cohena „Alleluja” i ten nowy utwór zebrani odśpiewali na zakończenie spotkania.
Jako pierwszy ze złotoryjskich muzyków na serio i bez obawy o posądzenie o germanofilstwo zajął się 19-wieczną pieśnią złotoryjan „Goldbergia” (zlatynizowana nazwa dawnej Złotoryi) – nagrał nawet linię melodyjną tej pieśni (w roku 2000 przetłumaczyłem tę absolutnie apolityczną pieśń i próbowałem ją opublikować, m.in. za to zostałem germanofilem oraz zwolniony z pracy w UM).
Muzyką był pochłonięty, ale interesował się też np. sportem (praktycznie). Brał udział w zawodach strzeleckich oraz zaliczył kilka narciarskich Biegów Piastów w Jakuszycach.
Byliśmy w częstym kontakcie. Umówiłem się z Leonem, że na moim pogrzebie zaśpiewa mi pieśń A. Boccellego – Czas powiedzieć do widzenia. Kiedy się denerwował, przypomniałem mu, że jest przecież aż 5 lat młodszy. A stało się tak, że tę pieśń zamówiłem u trębacza na odejście mojej żony Marii – mojego ukochanego „Maluszka”. Nie miałem możliwości zapytać Leona, co wtedy myślał. Pośpieszył się, wyprzedził mnie i … nie zaśpiewa.
Kiedy TMZZ odbudował na cmentarzu Obelisk Ludzkiego Przemijania, namówiłem Leona, aby zebrał chętnych chórzystów w celu uświetnienia śpiewem uroczystości odsłonięcia obelisku. I Leon taką grupę zebrał. Przez dwa miesiące ćwiczyli w holu i w biurze TMZZ. Podjęli trud zaśpiewania (na moją prośbę) modlitewnej pieśni St. Moniuszki „Ojcze nasz”. I zaśpiewali. I był to zarazem ostatni oficjalny występ Leona – niestety. A planowaliśmy odnowienie „Koncertów zaduszkowych” z poezją ks. J. Twardowskiego w kościele św. Mikołaja.
Odszedł nagle 20 stycznia 2023 r. Wzmocnił będących już na „drugim brzegu” chórzystów. Ojcze nasz – ten piękny utwór to ulubiona pieśń wszystkich złotoryjskich chórzystów. Oni już tam śpiewają; nie przeszkadzajmy, słuchajmy w ciszy oraz w skupieniu: Módl się za nami grzesznymi – teraz – i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Leonie, Leszku. Dobre uczynki poszły za Tobą TAM, ale TU także będziemy o nich pamiętać! Cześć Twojej pamięci!
autor: Alfred Michler