Płonie zakład Borgersa na złotoryjskiej strefie ekonomicznej. W hali produkcyjnej doszło rano do wybuchu. Na miejsce ściągają jednostki straży pożarnej z sąsiednich powiatów. Nie ma informacji o ofiarach.
Z tego, co udało nam się ustalić na miejscu, ok. godz. 9 w hali produkcyjnej Borgersa mocno huknęło. Najprawdopodobniej pod dachem obiektu zebrał się gaz. O tym, że doszło do wybuchu, świadczą widoczne z daleka uszkodzenia – część dachu wygląda jak rozerwana.– Było widać ogień, a potem dużo dymu – powiedział nam kierowca samochodu ciężarowego, który stał akurat na parkingu pod zakładem.
Wybuch najprawdopodobniej uszkodził instalację tryskaczową, bo gdy byliśmy pod zakładem ok. godz. 9:30, woda strzelała mocnymi strugami ponad dach. Strażacy skierowali na halę kilka strumieni wody, w akcji wykorzystywane są drabiny mechaniczne. Na miejscu jest już kilkanaście wozów strażackich z terenu powiatu złotoryjskiego, ale także z Legnicy. Wiemy, że z pomocą jadą także samochody gaśnicze z Bolesławca.
W pobliżu zakładu czuć zapach stopionego plastiku. Pracownicy zdążyli się ewakuować. Stoją w bezpiecznej odległości pod bramą zakładu. Są informacje o jednej osobie poszkodowanej, która miała obrażenia twarzy i zajęło się nią pogotowie ratunkowe. Prawdopodobnie trafi do szpitala na oddział okulistyczny.
Borgers to największy zakład w złotoryjskiej podstrefie Legnickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Produkuje elementy wygłuszeniowe do pojazdów ciężarowych, które należą do materiałów palnych.
AKTUALIZACJA:
Jak powiedziała nam przed kilkunastoma minutami st. sierż. Dominika Kwakszys, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Złotoryi, w chwili wybuchu na hali produkcyjnej obecnych było 20 pracowników. – Wszyscy zostali natychmiast ewakuowani na zewnątrz, podobnie jak cały personel przedsiębiorstwa – łącznie 74 osoby. Jeden z pracowników, 24-letni mężczyzna, został poszkodowany. Na miejscu przebadali go ratownicy medyczni pod kątem okulistycznym, ale odmówił hospitalizacji – mówi pani rzecznik.
W wyniku eksplozji w sąsiedniej hali produkcyjnej firmy Siku stłukła się szyba, wskutek czego ucierpiała 50-letnia kobieta. Ranną z ogólnymi obrażeniami ciała przetransportowano do szpitala w celu dokładnej diagnostyki, ale jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Strażacy najprawdopodobniej opanowali już pożar. Wg świadków będących na miejscu zdarzenia, w tej chwili sprawdzają konstrukcję dachu i jej uszkodzenia.
Wielu pracowników ewakuowało się z zakładu bez okryć wierzchnich, dlatego Urząd Miejski w Złotoryi podstawił autobus komunikacji miejskiej, by nie marzli pod halą i mogli przeczekać akcję gaśniczą w miejscu chronionym od wiatru.
Na stronie OSP Prusice na Facebooku zamieszczony został film, na którym widać moment wybuchu. Można go obejrzeć TUTAJ.
fot. zniszczonego dachu: OSP Prusice
AKTUALIZACJA, godz. 11:55:
Jak powiedział nam przed chwilą bryg. Tomasz Herbut, komendant powiatowy PSP w Złotoryi, w akcji gaśniczej bierze udział 60 strażaków z 23 zastępów. W działaniach uczestniczą jednostki straży pożarnej z terenu powiatu złotoryjskiego, ale także z Legnicy, Bolesławca, Lwówka Śląskiego i Jawora. Strażacy gasili pożar zarówno z góry, od strony dachu, jak i od środka, gdzie ze względu na duże zadymienie musieli korzystać z aparatów ochrony układu oddechowego.
– Wszystko na to wskazuje, że doszło do wybuchu w instalacji gazowej na dachu hali produkcyjnej. Część dachu jest mocno uszkodzona, usuwamy w tej chwili blaszane fragmenty poszycia, by nie zerwał ich silnie wiejący wiatr i nie zrobiły komuś krzywdy. Straty są ogromne, powstały głównie w wyniku działania wody lejącej się z uszkodzonej zakładowej instalacji przeciwpożarowej, która pozalewała maszyny. Produkcja została wstrzymana – relacjonuje komendant.
Na szczęście w pożarze nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń. – Łącznie ewakuowane zostały 133 osoby. Jedna osoba, kobieta, została uderzona spadającą blachą i została odwieziona do szpitala. Uraz oka miał także mężczyzna, pracownik zakładu, w którym doszło do pożaru. Prawdopodobnie zaprószył oko jakimś rodzajem żywicy, ale wystarczyło je przepłukać na miejscu, nie chciał jechać do szpitala – dodaje komendant.