Za tydzień do Złotoryi zjadą biegacze z całej Polski, by wystartować w jednej z najbardziej ekstremalnych imprez w kraju. Będzie to 8. edycja Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów. Czy ostatnia? Zawody, choć nadal mają gwarantować mocną przygodę, a na trasie nie zabraknie nowych atrakcji, nie będą już miały takiego rozmachu jak w latach poprzednich. Na dodatek wokół biegu pojawia się coraz więcej kontrowersji w związku z jego finansowaniem.
Organizatorzy zarzucają wcześniejsze plany i rezygnują z triathlonu ekstremalnego, który po raz pierwszy pojawił się w programie zaledwie rok temu. Pierwszy powód tej decyzji to remont stadionu Górnika. – Komplikuje nam bardzo przygotowanie trasy dla rowerów, nie mam ich po prostu którędy puścić – tłumaczy Mirosław Kopiński, pomysłodawca i dyrektor Wulkanów. – Poza tym na triathlon nie ma zbyt wielu chętnych, raptem ok. 30 osób – dodaje.
Zostaje natomiast obok biegu głównego sobotni dystans na 7 km, czyli Wulkany w krótszej wersji. Na trasie mają się pojawić całkiem nowe przeszkody. Kopiński zapowiada, że i tym razem przygotuje coś wyjątkowego dla biegaczy poszukujących ekstremalnych przygód. Ma to być m.in. małpi gaj, który będzie wymagał nie tylko silnych nóg, ale i rąk. Ma być też lot na linie nad błotem oraz strzelanie do balonów, z rundami karnymi za niecelne oko. Biegacze będą mieli też powtórkę z roku ubiegłego w postaci przejścia „pod wiszącą wodą” na wodospadzie w Jerzmanicach-Zdroju.
Na bieg zapisać się będzie można jeszcze w dniu imprezy w biurze zawodów znajdującym się w lokalu „Pralnia” przy ul. Szkolnej. W zawodach ma wziąć udział 80 dzieci oraz ok. 550 biegaczy dorosłych, w tym 400 w niedzielnym biegu głównym na 13 km. Wybiegną z Rynku, przebiegną obok ogólniaka i stadionu w kierunku Jerzmanic. Tam zawrócą i pobiegną z powrotem na ul. Kolejową, aby zjechać po mokrej folii. – Cofamy ludzi na zjazd ze względów bezpieczeństwa, folia na początku trasy, gdy grupa jest zwarta, to zbyt duże ryzyko wypadku – wyjaśnia dyrektor biegu.
Kopiński zapowiada, że impreza i tym razem nie zawiedzie widowiskowością. Tymczasem w Złotoryi coraz częściej mówi się nieoficjalnie, że mimo atrakcyjności zawodów, może to być jednak ostatni Bieg Wulkanów. Powodem miałaby być m.in. nieprzychylna atmosfera dla biegu, którą kreuje grupa radnych miejskich. Podczas majowej komisji gospodarczej kilku z nich, przy okazji dyskusji nad oszczędnościami w budżecie miejskim, wprost zarzuciło, że miasto zbyt rozrzutnie dofinansowuje niektóre imprezy, w tym właśnie Wulkany oraz sierpniowy biwak historyczny. Zażądali ich jasnego rozliczenia. – Jeśli organizator robi taki bieg, to niech ponosi koszty, a nie wszystko ceduje na urząd miejski – mówiła Irena Mundyk. Do chóru krytyków dołączyli Władysław Grocki i Agnieszka Zawiślak. – Organizatorzy tych imprez mogą pozyskać sponsorów, trochę bardziej się zaangażować. Teraz wygląda to tak, że to urząd miejski jest organizatorem – dodała ta ostatnia. Żaden z radnych na komisji nie stanął w obronie Wulkanów.
Jak faktycznie wyglądało wsparcie miasta dla Wulkanów w ostatnich latach? W 2014 r., a więc jeszcze w poprzedniej kadencji samorządu, organizator biegu mógł liczyć na nieco ponad 14 tys. zł dofinansowania. Dwa lata temu bieg dostał już ponad 2 razy więcej, 32 750 zł. W imprezie miało wystartować ok. 820 osób, a miasto dało na koszulki z nadrukiem, puchary, nagrody i napoje. Rok temu bieg dostał najwięcej pieniędzy z kasy miejskiej ze wszystkich imprez organizowanych w Złotoryi – miasto wsparło 7. edycję Wulkanów kwotą 52 697 zł. Za te pieniądze organizator miał kupić przede wszystkim koszulki z nadrukiem dla 870 dorosłych i 220 dzieci, medale, ze środków miejskich opłacono też toalety, ochronę, spikera i ratowników medycznych.
W tym roku ratusz zmniejszył dotację dla biegu. – Wsparliśmy w ostatnich latach organizatora większymi środkami, założenie było jednak takie, że będzie szukał w przyszłości pieniędzy w innych źródłach. Decyzję o zmniejszeniu dofinansowania podjęliśmy wiele tygodni temu, szacując potencjał, jakim dysponuje organizator – tłumaczy burmistrz Robert Pawłowski, który nie ukrywa jednak, że postawa radnych jest dla niego nie do końca zrozumiała. – Słyszę, że za dużo dajemy na bieg, za dużo na piknik… Pytam się więc: ile to będzie nie „za dużo”? Myślę, że sytuacja w mieście dojrzała do tego, by zapytać się podczas publicznej debaty, które imprezy robimy i za ile. Nie upieram się akurat przy biegu czy biwaku. Jeśli ktoś ma inny ciekawy pomysł na imprezę podobnego kalibru, niech zaproponuje – dodaje burmistrz.
Sam Kopiński rozwiewa pogłoski o tym, że będą to ostatnie Wulkany w Złotoryi. – Jak się komuś urodziło dziecko, to się go tak szybko nie pozbędzie – żartuje. Ale przyznaje też, że impreza potrzebuje nowej odsłony i większego zaangażowania instytucji miejskich. – W tej formule, co jest obecnie, nie będę już robił biegu. Jestem zmęczony reakcjami ludzi. Komuś się wydaje, że po zawodach wyjeżdżam mercedesem. A ja ledwo spinam finansowo imprezę. Do pierwszych dwóch edycji biegu dołożyłem z własnej kieszeni jakieś 70 tys. zł. Gdy miałem dobrze funkcjonującą firmę, mogłem sobie na to pozwolić. Dzięki temu udało się rozkręcić największą imprezę w tym mieście – dodaje.
Twórca Wulkanów zapewnia, że ma parę pomysłów, żeby bieg uratować. Jeden z nich to powierzenie jego organizacji urzędowi miasta lub ośrodkowi kultury. – Od kilku lat wyrażam chęć przekazania imprezy. Wtedy skupiłbym się na budowie trasy, na promocji biegu, bo to robię z pasji. A sprawami organizacyjnymi, wszystkimi formalnościami, księgowością zajęłaby się któraś z instytucji miejskich. Bo organizacja tego biegu to praca na cały etat – podkreśla Kopiński.
Zbigniew Gruszczyński, dyrektor Złotoryjskiego Ośrodka Kultury i Rekreacji, tym pomysłem nie wydaje się mocno zaskoczony. – Możemy zrobić bieg, dlaczego nie. To dobra impreza, biorąc pod uwagę ogromną liczbę uczestników, szkoda by było, gdyby się nie odbyła w kolejnym roku – mówi. Jest tylko jedno „ale”. – Musimy mieć wolną rękę przy jego organizacji, tak jak w przypadku rajdu rowerowego z okazji 3 maja, który przejęliśmy od pomysłodawców. Skoro od początku do końca odpowiedzialność za bieg bierzemy my, robimy to po swojemu. Oczywiście dofinansowanie z urzędu miasta na bieg też trafi w takim wypadku do nas. Moglibyśmy współpracować z dotychczasowym organizatorem, np. w sprawie budowy trasy, ale ostatnie słowo należałoby zawsze do nas – dodaje szef ZOKiR-u.
Kilka tygodni temu Złotoryję obiegła wiadomość, że z krajobrazu kulturalnego miasta znika po 5 latach zlot fanów Ewy Farnej, impreza tradycyjnie organizowana podczas wakacji. O jej przeniesieniu do Lubina zdecydował pomysłodawca i główny organizator Bartosz Łoś. Czy taki sam scenariusz czeka Bieg Wulkanów? Mirosław Kopiński zarzeka się, że nie ma takiej możliwości, by przenieść zawody gdzie indziej. – Ze względu na walory terenowe – tłumaczy. – W Złotoryi mamy naturalne zaplecze, przyroda sama stworzyła arenę do biegu, ludzie to kochają. Chcę ratować bieg tu, w Złotoryi, a nie wywozić go na zewnątrz. Za żadne pieniądze tego nie zrobię – dodaje.
Czy miasto zatem powinno nadal dofinansowywać Wulkany? Czy ich organizacją powinna od początku do końca zająć się instytucja miejska? Zachęcamy do komentowania i udziału w naszej ankiecie.
I to jest własnie ten hardcore ;))