Na złotoryjskie ulice wróciły patrole rowerowe straży miejskiej. I od razu zaskoczyły tych, którzy zwykli spożywać alkohol w podwórkach i zaułkach – w 2 dni strażnicy zanotowali kilkanaście interwencji.
Strażnicy na dwóch kółkach zaczęli patrolować Złotoryję latem zeszłego roku. Ze względu na pogodę na zimę rowery odstawili do garażu. Teraz wracają do służby.
– Te patrole to taki solidny rekonesans po mieście. Z siodełka lepiej widać pewne rzeczy niż zza kierownicy radiowozu – uśmiecha się komendant Jan Pomykała. – Ludzie zatrzymują nas i zgłaszają na przykład, że tu trzeba taki znak poprawić, że tam samochód notorycznie parkuje na trawniku czy że sąsiadka nie sprząta po swoim psie – wylicza.
Rowery, choć wymagają dobrej kondycji i treningu po pracy, mają dla strażników jedną poważną zaletę: zwiększają ich mobilność i dają efekt zaskoczenia. – W ciągu kilku minut jesteśmy w stanie objechać najbardziej newralgiczne miejsca starówki, czyli podwórza i planty. W krótkim czasie możemy się pojawić kilka razy w jednym miejscu. Tego nie da się zrobić ani na piechotę, ani samochodem. Wjeżdżamy w miejsca, w których się nas mało kto się spodziewa, nawet tam, gdzie zwykle nie chodzą patrole piesze – dodaje komendant Pomykała.
Patrol rowerowy trwa od 2 do 3 godzin. Strażnicy przejeżdżają ok. 15 km, ale – jak podkreślają – nie o ilość kilometrów w tym chodzi. – Patrole rowerowe mają przede wszystkim duże znaczenie prewencyjne. Krążymy po mieście, wracamy po 2-3 razy we wrażliwe miejsca, z których otrzymujemy najwięcej zgłoszeń o osobach zakłócających porządek lub łamiących przepisy parkingowe. To sprawia, że jesteśmy bardziej widoczni – tłumaczy Witold Piędel ze straży miejskiej. – I nigdy nie wiadomo, gdzie się pojawimy, bo zmieniamy trasę patrolu dla efektu większego zaskoczenia – dodaje.
Niech patrolują też za jamnikiem na tym murku i pomiędzy Słowackiego 7 a podwale 7 bo miłośnicy mamrotów też tam przesiadują i oddają potrzebę nie patrząc czy ktoś idzie czy nie