Gdyby pożar się pojawił 2-3 godziny później, byłaby kaplica, pewnie już byśmy nie żyli – mówią lokatorzy wielorodzinnego budynku w Nowym Kościele, który palił się w niedzielę przed północą. Zniszczonych jest kilka mieszkań, na szczęście nikt nie stracił dachu nad głową.
Z daleka widać, że w starym budynku na osiedlu Krzeniów, stojącym przy drodze w pobliżu stawu, miały miejsce dramatyczne wydarzenia. Ich śladem są okopcone okna, niektóre bez szyb i ziejące ciemnością, a pod nimi stos zniszczonych przez dym, ogień i wodę mebli. W środku zaś – przytłaczający smród dymu. – Głowa człowieka od tego smrodu od kilku dni boli. Ściany zmyliśmy z sadzy, ale zapachu spalenizny tak łatwo nie można się pozbyć z mieszkania – mówi pani Barbara z drugiego piętra. To nie u niej się zapaliło, ale to ona ze swoim mężem, córką i małymi wnukami (najmłodsza dziewczynka ma 4 latka) przeżyła najbardziej przerażające chwile w niedzielny wieczór. Gęsty dym, który wylatywał z mieszkania piętro niżej, odciął im drogę ucieczki. Było go tyle, że na klatce schodowej nic nie było widać. – Zerwaliśmy dzieci z łóżek, ale nie wiedzieliśmy, co robić. Wnuki zaczęły płakać. Pomogli nam dopiero strażacy. Wpadli w maskach, z butlami na plechach. Przyłożyli nam mokre szmaty do twarzy i sprowadzili w ciemnościach na dół, na podwórze – opowiada pani Barbara.
Do pożaru doszło w niedzielę wieczorem. Paliło się w mieszkaniu na I piętrze, w pomieszczeniu kuchennym, w którym stał piec. Choć lokal zamieszkiwała kilkuosobowa rodzina, pożar rozwinął się niepostrzeżenie, prawdopodobnie ze względu na wieczorną porę. – Nie było widać ognia. Był tylko dym, który wydostawał się przez okna. Zanim położyłem się spać, wyjrzałem przez okno. Wtedy go dostrzegłem go i poczułem – opowiada pan Sławek (na zdjęciu u góry), który mieszka na poddaszu.
Straż otrzymała zgłoszenie od lokatorów ok. godz. 22:30. Jeszcze zanim pierwsze zastępy dotarły na miejsce, 8 osób z parteru i pierwszego piętra zdążyło się samodzielnie ewakuować na zewnątrz. Niektórzy w tym, w czym spali. W akcji gaśniczej wzięli udział strażacy ze Złotoryi, Świerzawy i Sokołowca, którzy pracowali w aparatach ochrony dróg oddechowych. W pierwszej kolejności zajęli się ratowaniem życia ludzkiego i ewakuacją zagrożonych mieszkańców, także z sąsiedniej klatki schodowej, w której przebywało 14 osób. Następnie skierowali na ognisko pożaru 2 strumienie wody. W mieszkaniu objętym pożarem i sąsiednich lokalach były 3 butle z gazem propan butan, nie groziły jednak wybuchem. Pomieszczenia przewietrzono i oddymiono, ratownicy sprawdzili też kamerą termowizyjną, czy w konstrukcji budynku nie kryją się inne zarzewia ognia. Działania ratownicze zakończyły się w poniedziałek ok. godz. 3.
W wyniku pożaru kilku mieszkańców zostało podtrutych dymem. Jedną osobę pogotowie ratunkowe zabrało do szpitala na bardziej szczegółowe badania. Dziś opuściła lecznicę. Dziś też mieszkańcy otrzymali pozwolenie na używanie pieców i kominów. Od niedzieli nie mogli ogrzewać mieszkań, więc niektórzy przenieśli się na kilka dni do rodzin. Teraz sprzątają. W mieszkaniu na I piętrze, gdzie wybuchł pożar, trwają już prace remontowe. Nie ma w nim wprawdzie energii elektrycznej, ale prądu użyczyli sąsiedzi. – To mieszkanie własnościowe, więc w zasadzie są zdani tylko na siebie. Trzeba pomóc ludziom – mówi pani Barbara.
Straty we wszystkich lokalach oszacowano na 100 tys. zł. Budynek jest w zarządzie gminy Świerzawa. Przyczyny pożaru ustala policja. Mieszkańcy mają już swoją wersję. Wg nich, winne są stare kominy. – Na zewnątrz się je remontuje, ale w środku są popękane. Sąsiad, u którego wybuchł pożar, mówi, że nie palił tego dnia w piecu. Pewnie sadza zapaliła się w kominie i ogień przez szpary przeniósł się na mieszkanie – usłyszeliśmy od lokatorów.
Wg strażaków, mimo strat w przypadku niedzielnego pożaru można mówić o dużym szczęściu, bo wszyscy mieszkańcy zdążyli opuścić swoje mieszkania na czas. Przypomnijmy, że ponad rok temu podobny pożar wybuchł w dużym budynku wielorodzinnym w Nowej Ziemi. Ogień został zauważony w środku nocy, gdy już wychodził na dach. Nikt wprawdzie nie zginął, ale kilkadziesiąt rodzin straciło dach nad głową. Budynek jest niezamieszkany do tej pory.
Czemu nic nie zrobiliście po informacji do was przez mieszkańców, ludzie z dziećmi stali w niskiej temperaturze kilka godzin, wystarczyło otworzyć WDK zrobić gorącą herbate, to tak dużo dla was? Wstyd widać tutaj wasze zainteresowanie społeczeństwem