Sport to zdrowie! Sportowy tryb życia! Higieniczny tryb życia! No i co? Takie zawadiacko zaczepne pytanie może postawić niejedna z osób, które znały Bogdana Zająca: atletę, akrobatę, mistrza Polski i świata.
Ja też go znałem – sądzę, że dość dobrze. Ale takich pytań ani sobie, ani nikomu nie zadam. Wiem bowiem zanadto dobrze, iż jest jeszcze w życiu coś takiego jak stosunek do obowiązków, stawianych nam i sobie zadań. Wiele osób doskonale wie, co to jest stres i zna jego niszczącą siłę. Nic mi nie wiadomo, co i jak było z Bogdanem. Wiem tylko, że odszedł (właściwie chyba odbiegł, bo na wolnej przestrzeni) jeden z najznakomitszych złotoryjan, mieszkańców ziemi złotoryjskiej oraz Dolnego Śląska, a nawet Polski.
Odszedł symbolicznie w taki sposób jakim był – wolny, na otwartej przestrzeni. Były to pewnie jakieś ćwiczenia wolne, których nikt nie śmiał Mu narzucać… Chyba tylko Zygmunt Biegaj. Jak było naprawdę powie nam On sam, kiedy spotkamy się z Nim „na drugim brzegu”, który On już osiągnął.
A na tym „pierwszym” brzegu Kaczawy Bogdan stanął 11 lutego 1958 r. Tu ukończył „jedynkę”, a następnie złotoryjski „ogólniak” – w obu był prymusem. Mimo uciążliwych treningów i obozów szkoleniowych, nigdy nie zgłaszał nieprzygotowania do lekcji. W przypadku liceum miało to jeszcze tę dodatkową wartość, że rada pedagogiczna, uznając Bogdana za najlepszego absolwenta w nauce i sprawowaniu, dała Mu możliwość wyboru bez egzaminu wstępnego dowolnej uczeni (1977 r.), a ten wybrał Akademię Medyczną we Wrocławiu.
Ukończył ją w terminie, co trzeba uznać za nie lada osiągnięcie, jeśli uwzględnimy stopień trudności studiów medycznych oraz fakt, iż na ten końcowy etap studiów przypadł bodaj najintensywniejszy etap treningów, które zaowocowały trzykrotnym mistrzostwem świata (1976 – Saarbrücken, 1978 – Sofia, 1980 – Poznań).
Nim doszło do mistrzowskich osiągnięć musiało dojść do spotkania z trenerem Zygmuntem Biegajem (1969 r.), który znalazł się w Złotoryi w otoczeniu życzliwych i sprzyjających mu osób, aby niebawem zostać otoczonym przez zwolenników nowej w Złotoryi dyscypliny sportowej, m.in. 11–letniego Bogdana Zająca. 12-letnia współpraca złotoryjskiej czwórki (L. Antonowicz, W. Świecik, B. Zając, S. Hałada) z Biegajem przyniosła w efekcie aż 24 medale (przeważnie złote).
Po trzecim mistrzostwie świata i rozstaniu z trenerem (pozostał za granicą) czwórka praktycznie zakończyła karierę. Ucieszyli się z tego głównie najwięksi konkurenci – zawodnicy ZSRR, ponieważ uczynili to w wieku, tam uznawanym za niemal jeszcze juniorski. Nasi korzystali w tym czasie z zaproszeń na występy za granicą, co nie było łatwe (Polska znajdowała się wtedy w „zarządzanym” przez ZSRR – RWPG). A ile tytułów i medali mogło być więcej? Bogdan miał wtedy zaledwie 23 lata (przed „czwórką” były jeszcze tytuły w tzw. „dwójkach” z M. Sieją i S. Haładą).
Ale uznał już siebie za „sportowego emeryta”. O tym etapie życia Bogdan mówił tak: Miałem to szczęście, że w zwrotnym okresie mojego życia odważyłem się spakować manatki i ruszyć do Ameryki. Wysiadłem w Kanadzie, nie znając ani angielskiego, ani francuskiego. Trafiłem do znanego na całym amerykańskim kontynencie, ale także w Japonii i Europie zespołu „Cirque du Soleil”, który oglądało jednorazowo tysiące ludzi. To był spektakl łączący akrobację, taniec i pantomimę. Byłem zmuszony w ciągu czterech miesięcy opanować oba języki, żeby móc się swobodnie poruszać. Do tych dwóch Bogdan dodał jeszcze rosyjski i niemiecki). W USA nostryfikował swój dyplom lekarski. Do naszego kraju i Złotoryi wrócił z wielką niezgodą na polską rzeczywistość oraz z mocnym postanowieniem (mówił: nie ma rzeczy niemożliwych) założenia podobnego zespołu.
Wyszukiwał gimnastyków, akrobatów, tancerzy, mimów. Znalazł takich. Niebawem został prezesem ZTA „Aurum”, a w roku 2000 powstała Fundacja Wspierania Kultury Ruchu „Ocelot” z prezesem Bogdanem Zającem. Ile osób odważyłoby się wejść na taką ścieżkę? „Ocelot” i Bogdan stał się pracodawcą kolegów i wielu złotoryjan, a także zawodników z całej Polski. Nie stało się więc tak, jak przewidywał jeden z wybitnych trenerów kadry Polski, że Zając roz… akrobatykę – nic takiego się nie stało.
Artyści „Ocelota” szybko podbili sceny nie tylko polskie, lecz także europejskie, a nawet pozaeuropejskie. W latach 2008-2015 ocelotowcy zostawali laureatami telewizyjnego konkursu „Mam talent”. Występowali także w wielu innych prestiżowych imprezach telewizyjnych. Nie zawsze były to występy za pieniądze – były występy „pro bono” na wielu dożynkach, w trakcie „Dni Złotoryi” (i innych miast).
Bogdan proponował, aby jeden z takich dni oddać akrobatom. Wspólnie z chórem „Bacalarus” reprezentowali Złotoryję w trakcie podpisania umowy partnerskiej z niemieckim miastem Westerburg, co widzowie kwitowali krótko: „Begeisterung”. Praca „na niby” w „Ocelocie” nie przejdzie. Barierą dalszego intensywnego rozwoju zespołu w Złotoryi okazała się baza. Sala akrobatyczna (18x18 m) okazała się niewystarczająca dla potrzeb zajęć LO, sekcji ZTA „Aurum” kierowanej przez Leszka Antonowicza oraz rosnących potrzeb „Ocelota”.
Bogdan jak to miał w zwyczaju, nie czekał z założonymi rękoma – szukał rozwiązania. Wydawało się, że będą nim zabudowania nabyte w Wyskoku, ale nie były nim. Nie byłem za tym, aby „Ocelot” wyprowadzał się ze Złotoryi, ale nieco do tego też się przyczyniłem, kiedy Bogdan poprosił mnie o znalezienie kogoś w Legnicy, do którego mógłby zwrócić się w tej sprawie. Nie chcę czynić łatwych porównań, ale gdyby w roku 1969 Michał Kujawiakowski nie skierował Z. Biegaja do dyr. „Leny” Stanisława Pieprzyka, nie byłoby akrobatyki w Złotoryi. Tak również Bogdan nie znalazłby się w Legnicy, gdybym nie umówił go na rozmowę z kolegą z KOiW w Legnicy (Tadeuszem Spendowskim), który jako były jaworzanin wiedział co to jest akrobatyka i zaproponował „Ocelotowi” obiekt po rozwiązanym Zespole Szkół Rolniczych w Legnicy. I Bogdan go pięknie wyremontował i tam osadził „Ocelota”.
Ale nadal mieszkał w Złotoryi. Wrócił do zawodu i w złotoryjskim szpitalu został ordynatorem oddziału rehabilitacji. Tam zastałem Go z moją żoną Marią jako pacjentką. Wiosną 2023 r. wybraliśmy się którejś niedzieli na wzgórze zamkowe w Rokitnicy z grupą kolegów z TMZZ, aby z fachowcami znaleźć sposób na ratowanie ruin piastowskiego zamku i kaplicy św. Jadwigi. I tam spotkaliśmy Państwa Zająców. Kto ze złotoryjan zna i zwiedza zabytki poza kościołami?
Ostatnie spotkanie z Bogdanem miało miejsce 24 września 2023 r. na stadionie „Górnika” w trakcie uroczystości nadania stadionowi imienia Stanisława Pieprzyka – tego, który przygarnął pod skrzydła „Leny” akrobatów. Był sobą – swobodny, rozmowny, fachowo komentował występ akrobatów. Fizycznie i mentalnie prezentował się znakomicie. To była nasza ostatnia „tu” rozmowa. Dzień 24. września nie był datą przypadkowo wybraną przez organizatorów – w tym dniu rozpoczęły się w roku 1976 mistrzostwa świata, na których Bogdan z kolegami zdobył pierwsze mistrzostwo świata. Na przełomie września i października rozpoczął się cykl spotkań z mistrzami świata w Złotoryi i w Polsce. W tym samym czasie, w roku 2023 Bogdan rozpoczął spotkania w innej czasoprzestrzeni. I pod nadzorem św. Piotra montują z Zygmuntem Biegajem inną czwórkę.
A jeśli dwóch tak kreatywnych ludzi jak Zygmunt i Bogdan zaczyna zestawiać czwórkę, to mogą zaczynać nawet od drugiego górnego. Ale my „tu” będziemy o Nim i Jego działaniach pamiętać.
Życie Bogdana nie było usłane różami wybitnego sportowca. Twardo pokonywał życiowe zatory, ale niektórych pokonać nawet On nie był w stanie: nieustępliwej choroby Ewy, tragicznej śmierci syna Pawła, przedwczesnej śmierci szwagra Jarosława. W powietrzu wisiał czwarty bok tego feralnego i dramatycznego czworoboku – bok ten opadł i domknął się 28 września 2023 r.
Życie to nie piosenka, lecz słowa nieraz do niego pasują. Te, że życie nie jest po to dane by bezczynnie trwać – lecz, by coś od siebie dać – są jakby zaczerpnięte z życiorysu Bogdana.
Bogdan, dziękujemy. Do zobaczenia…
Alfred Michler (prezes OZAS 1975-81) w imieniu zarządu i wszystkich tych, którzy mogli się pod tymi słowami podpisać