Jako młody chłopak chciał raczej pływać po morzach i oceanach. Ale wyrecytował w szkole wiersz i tak zaczęła się jego droga do aktorstwa. – Uwielbiam swoją pracę, jestem szczęśliwy, że przez przypadek robię to, co robię – mówił podczas wczorajszego spotkania ze złotoryjskimi widzami Przemysław Bluszcz.
– Na samym początku to ja chciałem być tak naprawdę marynarzem. Po podstawówce zdawałem nawet do szkoły rybołówstwa w Kołobrzegu, ale nie poszła mi matematyka. I dlatego dziś nie łowię dorsza – żartował Bluszcz w kinie Aurum podczas spotkania, które poprowadził Zbigniew Gruszczyński.
Do teatru trafił przez II Liceum Ogólnokształcące im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w Radomsku. Szkoła zorganizowała konkurs na recytowanie poezji swojego patrona. I młody Bluszcz niespodziewanie go wygrał. Po tym wydarzeniu zaangażował się w ruch recytatorski. A po maturze przez kilka miesięcy pracował w domu kultury w Radomsku, gdzie obsługiwał różne imprezy, w tym festiwal przyśpiewek ludowych. – To było dla mnie bardzo cenne doświadczenie. Miałem okazję spotykać się z ludźmi, dla których kultura była ważna, którzy chcieli ją tworzyć i w niej uczestniczyć. To często były bardzo wzruszające spotkania – przyznał aktor.
Bluszcz opowiedział m.in. o swoich perypetiach związanych z unikaniem służby wojskowej i kolejnymi szkołami, które zaczynał. W końcu zdecydował się na studia w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej we Wrocławiu, które ukończył w połowie lat 90. na wydziale lalkarskim.
Pierwsze kroki jako aktor stawiał na deskach Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Szansę dał mu dyrektor Jacek Głomb, który zaangażował go w eksperymentalny projekt polegający na wyjściu z teatrem w miasto i realizacji spektakli w miejskiej scenografii. – Jacek Głomb miał nowatorską wizję, miał taki plan, żeby Legnica poczuła się z siebie dumna w nowej rzeczywistości społecznej. Znajdował przestrzenie w mieście, które wyznaczały repertuar. To była zupełna nowość – tłumaczył pan Przemysław.
W Legnicy Bluszcz pojawił się w 1995 r., jeszcze przed ukończeniem studiów, i związał się z tamtejszym teatrem na 13 lat. Zagrał w nim ponad 40 ról, w tym Benka Cygana w znakomitej i obsypanej nagrodami „Balladzie o Zakaczawiu”, która stała się dla niego przepustką do wielkiej kariery. To dzięki niej w wieku 34 lat trafił na plan filmowy.
W 2008 r. przeprowadził się z Legnicy do Warszawy i związał się z Teatrem Ateneum, jednym z najlepszych w stolicy, gdzie pracuje do dziś. Ale nie ogranicza się tylko do sceny teatralnej czy filmów i seriali. Chętnie podkłada też głos w dubbingowanych filmach, a nawet realizuje się w audiobookach.
– To wszystko są różne oblicza aktorstwa. Zawsze powtarzam młodym aktorom: Bierz wszystko póki jesteś młody, ucz się każdej emanacji tego zawodu. Bo nie wiadomo, co się później przyda. Gdy przyszedł covid i zamknęli mi teatr, nagrywałem audiobooki w studiu. W moim mniemaniu to też forma sztuki – stwierdził Bluszcz, który wyznał jednocześnie, że zawód aktora traktuje jako typowo usługowy. – Pracujemy oczywiście na własnych emocjach, ale generalnie aktor niczym się nie różni od szewca czy fryzjera – zauważył.
Artysta przyznał, że kocha teatr. Za co? Przedstawił to na przykładzie jednej ze sztuk, w której zagrał główną rolę, zatytułowanej „Osobisty Jezus”. Jest ona o młodym przestępcy, który opuszcza więzienie i próbuje pozbierać się w nowej rzeczywistości.
– Sztuka zaczyna się od serii potwornych bluzgów, i tak mniej więcej przez pół spektaklu. Nie zapomnę, jak pojechaliśmy na gościnny spektakl do Żagania. Widzowie siedzieli dookoła sceny. Dopiero gdy zapaliły się światła, zobaczyłem, że na widowni siedzą dwa rzędy zakonnic, obok trzy rzędy kleryków. Cóż było robić… Zacząłem. Stałem pośrodku i czułem, jak wszyscy kamienieją. Ale nie mogliśmy tego zatrzymać. Po jakichś 20 minutach zacząłem jednak czuć, że to zaczyna pękać, że te emocje ze sztuki zaczynają się udzielać. Skończyło się to wszystko owacją na stojąco. Proszę państwa, to mogło się wydarzyć tlyko w teatrze, to takie „tu i teraz”. Później się dowiedziałem, że duchownych przyciągnął na przedstawienie „piękny tytuł” – opowiadał aktor, wywołując rozbawienie na sali.
– Uwielbiam swoją pracę – przyznał w którymś momencie – ale najważniejsze jest w życiu to, żeby przede wszystkim być przyzwoitym człowiekiem, dobrym i uczciwym, mówić prawdę. Bo artystą to się tylko bywa – dodał.
Przemysław Bluszcz pojawił się w Złotoryi na zaproszenie Złotoryjskiego Ośrodka Kultury. Przez dwa dni pracował w jury 8. edycji Dolnośląskiego Festiwalu Filmowego „Złoty Samorodek”. To wydarzenie będzie miało swój finał dziś o godz. 14 (program dostępny jest TUTAJ). Wiadomo już, że ze względu na kalendarz zawodowy Bluszcz nie będzie mógł uczestniczyć w gali rozdania nagród, dlatego swoimi refleksjami na temat festiwalu podzielił się z widzami już wczoraj.
– Jestem bardzo zbudowany wysokim poziomem tych filmów oraz ich różnorodnością tematyczną i warsztatową, która, nie ukrywam, była dla nas, jurorów, pewnym wyzwaniem, gdy trzeba było wybrać te najlepsze obrazy, a one były tak różne od siebie – zdradził. – Byłem w wielu momentach poruszony. Dobrze, że w tej ciemności sali kinowej można przeżyć chwile wzruszenia, a te filmy dawały okazję do refleksji. Wyjeżdżam więc stąd bogatszy nie tylko o złoto, które dziś wypłukaliśmy nad zalewem – zakończył z uśmiechem aktor.