Mimo tego zła, które nam Sowieci uczynili, ich plan się jednak nie powiódł – my przeżyliśmy – podkreślała podczas konferencji popularnonaukowej „Złotoryja w cieniu Katynia” Ewa Karska, wnuczka oficera więzionego w obozie Kozielsku i zamordowanego w 1940 r. Spotkanie było poświęcone przede wszystkim wdowom po ofiarach zbrodni katyńskiej, które po wojnie trafiły do naszego miasta. Ma powstać wkrótce książka o nich.
Pomysłodawcą sobotniej konferencji był Roman Gorzkowski. – Gdy w roku 2019 w bardzo wąskim gronie uświadomiliśmy sobie, że do Złotoryi przybyli bliscy ofiar zbrodni katyńskiej, to pojawiła się myśl, że nie możemy o nich zapomnieć, że musimy poszerzyć o nich wiedzę. Tym bardziej, że jest to temat wciąż aktualny, bo jak wiadomo, Rosjanie umorzyli śledztwo w tej sprawie, podważając dane, liczbę ofiar zbrodni katyńskiej. Na szczęście Instytut Pamięci Narodowej dalej prowadzi swoje śledztwo. Wyniki naszych badań to jest dopiero początek drogi, dlatego wciąż oczekujemy na wspomnienia złotoryjan, uzupełnienia, nowe informacje, na korygowanie tego, co dziś zostanie powiedziane. Chcielibyśmy bardzo, aby za rok ukazała się odpowiednia publikacja będą pokłosiem tej konferencji – tłumaczył historyk w Złotoryjskim Ośrodku Kultury.
Prelegentami były w większości wnuki i prawnuki oficerów i funkcjonariuszy państwa polskiego, bohaterów sprzed 83 lat, zamordowanych przez Sowietów wiosną 1940 r. W swoich prezentacjach pokazywali pamiątki rodzinne, a wśród nich także korespondencję od więzionych w obozach jenieckich.
– Data 20 listopada 1939 r. jest szczególna dla rodzin katyńskich. Władze obozowe wydały wtedy pozwolenie na korespondencję. Polscy jeńcy mogli wysyłać jedną kartkę lub list w miesiącu. Nie był to gest dobrej woli, lecz wyrachowana kalkulacja. NKWD zdobyło w ten sposób adresy rodzin oficerów, które potem zostały w bestialski sposób wykorzystane podczas drugiej masowej deportacji w kwietniu 1940. W 90 proc. obejmowała ona rodziny osób znajdujących się w trzech obozach specjalnych: Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. W tym samym czasie, gdy byli rozstrzeliwani strzałem w tył głowy, ich bliskich wywożono na stepy do dalekiego Kazachstanu. Tak się dopełnił tragiczny los rodzin katyńskich – powiedział dr Krzysztof Łagojda, historyk Uniwersytetu Wrocławskiego i pracownik oddziału IPN we Wrocławiu.
Naukowiec przedstawił także kalendarium zbrodni katyńskiej w pigułce oraz nakreślił, jak przez 50 lat wyglądało życie rodzin pomordowanych oficerów, karmionych w PRL-u kłamstwem katyńskim. – To było życie w strachu przed działaniami urzędu bezpieczeństwa wobec osób, które w jakikolwiek sposób podejmowały temat Katynia, które nie zgadzały się z przyjętą sowiecką wersją wydarzeń i propagandą, które mówiły głośno, że zbrodnia katyńska to nie zbrodnia niemiecka, lecz sowiecka – tłumaczył wrocławski historyk. Strach przed represjami był tak duży, że niektórzy nie mieli odwagi, by wieszać w domach zdjęcia bliskich w przedwojennych mundurach.
Wiele wdów po oficerach nigdy nie przestało czekać na powrót męża z obozu. – Poszukiwania bliskich przez różne organizacje, głównie Czerwony Krzyż, i oczekiwanie na ich powrót to była esencja życia tych rodzin – podkreślał Łagojda, który przeprowadził kilkaset wywiadów z córkami, synami czy wnukami zgładzonych oficerów. Wielokrotnie natykał się w ich domach na miejsca pamięci, malutkie „ołtarzyki”, które upamiętniały ojca lub męża. – Te rodziny nie wierzyły w ich śmierć, nawet gdy w 1943 r. Niemcy ujawnili masowe groby oficerów w lesie katyńskim, w których pogrzebano oficerów z Kozielska. Ci, którzy mieli bliskich w obozach w Starobielsku i Ostaszkowie, uważali, że Katyń to osobna sprawa, nie przyjmowali, że skoro jeden obóz zlikwidowano w taki sposób, to pozostałe spotkał ten sam los. Polacy nie wierzyli poza tym Niemcom, uważali, że coś tak potwornego nie miało prawa się wydarzyć. Z upływem czasu optymizmu było jednak coraz mniej, rodziła się pewność, że musieli bliscy zginąć.
Wiara w powrót zaginionego męża była silna i niezachwiana przede wszystkim wśród wdów katyńskich. Definiowała ich dalsze życie – zdecydowana większość tych kobiet nie zdecydowała się na ponowne zamążpójście. Należała do nich m.in. Lidia Jermołajew, wdowa po posterunkowym policji państwowej Koronacie Jermołajewie, która zmarła w 1993 r. i leży pochowana na złotoryjskim cmentarzu. Jej mąż był więźniem Ostaszkowa. Od kwietnia 1940 r. rodzina przez ponad 50 lat nie miała informacji o jego losie. Jego nazwisko wnuczka Anna Maćkowska, złotoryjanka obecnie mieszkająca we Wrocławiu, znalazła dopiero w kopiach dokumentów dotyczących zbrodni katyńskiej przekazanych przez Gorbaczowa gen. Jaruzelskiemu w 1990 r.
Pani Anna pokazała na ekranie kartkę z obozu napisaną przez dziadka do babci. Martwił się o żonę, która pozostała bez środków do życia. – Te wdowy zostały same, nie miały za co żyć, musiały utrzymać dzieci, mogły liczyć tylko i wyłącznie na grono życzliwych ludzi. Babcia nigdy nie wyszła drugi raz za mąż, zajęła się wychowaniem córek – podkreślała Maćkowska. Na wspomnianej kartce jest dopisek: „Odpowiedzi nie trzeba”. – Myślę, że jeńcy mieli przeczucie, co ich czeka – stwierdziła.
Babcia pani Anny uniknęła wywózki do Kazachstanu, bo choć pochodziła z Dubna na Wołyniu, w 1940 r. mieszkała na Lubelszczyźnie, gdzie pracował jej mąż. Po wojnie zdecydowała się na przyjazd do Złotoryi. Kilka lat później wylądowała tu także Anna Antosiak, wdowa po starszym przodowniku policji Jakubie Antosiaku, który zaprzyjaźnił się z Koronatem Jermołajewem jeszcze przed wojną i który również trafił do Ostaszkowa. Poznali się, gdy pracowali razem w Górznie na Mazowszu. Ich żony przyjaźniły się, mieszkając w Złotoryi. Anna Antosiak jest także pochowana na złotoryjskim cmentarzu.
Nieco inaczej potoczyły się losy Stefani Szczerby (z domu Sowińskiej), wdowy po podporuczniku Marianie Szczerbie służącym w pułku piechoty w Tarnowie. Był jeńcem Kozielska, został zamordowany w Katyniu. Jego zwłoki zostały zidentyfikowane podczas ekshumacji w 1943 r., znaleziono przy nim m.in. pocztówkę od żony.
– We wrześniu 1939 r., podczas mobilizacji, Stefania była w zaawansowanej ciąży. W tej kartce do obozu babcia napisała: „Urodziła się nam córeczka, dałam jej na imię Urszula” – wspominała podczas konferencji Ewa Karska, złotoryjanka i wnuczka podpor. Szczerby, z trudem hamując wzruszenie. Urszula to jej mama. – Dziadek to był człowiek prawy, patriota, bardzo odpowiedzialny, utalentowany artystycznie. Ubolewam, że nigdy nie poznałam tego człowieka. Nie poznała go nawet moja mama. Na pewno jej losy, losy rodziny, inaczej by się potoczyły. Ale myślę, że mimo tego zła, które nam Sowieci uczynili, ich plan się jednak nie powiódł – my przeżyliśmy – zaznaczyła pani Ewa.
Stefania Szczerba jest kolejną wdową po oficerze zamordowanym w 1940 r., która spoczęła na cmentarzu w Złotoryi. Po wojnie jednak wyszła ponownie za mąż. – Nie miała wątpliwości co do śmierci dziadka, póki dostawała od niego wiadomości, wierzyła, że żyje. Wiedziała, że nie zostawiłby jej bez wieści i skorzystałby z każdej okazji, żeby do niej powrócić. Był na upublicznionej przez Niemców liście jeńców znalezionych w Katyniu. Znalezione przy nim pamiątki były dla niej dowodem, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że to jego zwłoki i na jego powrót nie może liczyć. Natomiast rodzice Mariana Szczerby mieli wielki problem z uwierzeniem, że syn nie wróci. Odrzucali informacje o jego śmierci, pocieszając się, że Niemcy kłamią. Ich zachowanie momentami było irracjonalne, ojciec Mariana chodził nawet na seanse spirytystyczne, chcąc uzyskać pewność, że nie ma go tam po drugiej stronie, że żyje i wróci. Długo nie docierało do nich, że ich dziecko zginęło w tak bestialski sposób – opowiadała Karska.
Wśród prelegentów byli także Tomasz Szymaniak, nauczyciel historii w złotoryjskim ogólniaku, który przedstawił postać majora Modesta Żabskiego, brata swojej prababci, który był więźniem Sowietów w Starobielsku i zginął w Charkowie, oraz Ewa Kwiatkowska, której pradziadek Adam Kowalski był przedwojennym policjantem więzionym w Ostaszkowie, a po zamordowaniu przez NKWD pochowanym na cmentarzu w Miednoje. Jego syn, Zygmunt, był żołnierzem armii Andersa, po śmierci spoczął na cmentarzu w Złotoryi. Z kolei Paweł Szklarz opowiedział o swoim stryjecznym dziadku Stefanie Kaute, który był przedwojennym sędzią. Stefan Kaute to jedna z ofiar umieszczonych na tzw. ukraińskiej liście katyńskiej (polskie ofiary NKWD na terenie Ukrainy), upublicznionej po otwarciu archiwów przez Ukrainę w 1994 r. Został stracony w Kijowie, Charkowie lub Chersoniu.
– Dopiero drugie pokolenie naszej rodziny uzyskało 100-procentową pewność, jakie były tragiczne losy naszego przodka. Jest on przykładem, że zbrodnia katyńska miała także swój aspekt cywilny, że mordowani byli nie tylko żołnierze i policjanci, ale też funkcjonariusze II Rzeczpospolitej, bez których nie mogłoby istnieć współczesne i niepodległe państwo – podkreślał na konferencji pan Paweł.
Stefan Kaute jest wspomniany na tablicy memoratywnej, którą rodzina zamontowała na złotoryjskim cmentarzu przy przenoszeniu grobów rodzinnych.
Postać porucznika Jana Cymbalisty, który był przedwojennym policjantem, który zginął w Katyniu i którego żona, Józefa, po wojnie mieszkała w Złotoryi (tu jest pochowana) przypomniał Roman Gorzkowski. Robert Pawłowski przedstawił natomiast nieco odmienną historię, choć również rodzinną. Opowiedział mianowicie o Leszku Jaklińskim, pochodzącym spod Lwowa lekarzu i kapitanie rezerwy, który walczył w 1919 r. w obronie Lwowa, prawdopodobnie brał też udział w bitwie warszawskiej. W 1921 r. otrzymał order Virtuti Militari.
Leszek Jakliński był jednym z tych, którzy nie zdążyli dojechać do Katynia. Został prawdopodobnie zamordowany przez NKWD w więzieniu we Lwowie. – Gwoździem do trumny była jego kombatancka przeszłość z 1920 r., coś, czego Sowieci nie mogli Polakom wybaczyć, tej klęski, którą ponieśli. To był odwet, który wzięli na nas po 20 latach – podkreślał Pawłowski. – Katyń to symbol okrutnej i niewyobrażalnej zbrodni na elitach II Rzeczpospolitej. To były konsekwentne działania Sowietów, którzy próbowali unicestwić inteligencję polską. Wielu ludzi zginęło przecież w więzieniach NKWD. Łączy ich to, że byli patriotami, potencjalnym zagrożeniem dla Sowietów. System co prawda się zmienił w 1917 r., natomiast polityka państwa rosyjskiego nie. Państwo rosyjskie wiedziało, że prędzej czy później naród polski będzie stwarzał problemy, a autorami tych problemów będą te elity – dodał burmistrz, dziękując na koniec za to, że dzięki konferencji organizatorzy powołali do życia na nowo bohaterów sprzed 83 lat, przybliżając ich historię.
Na złotoryjskim cmentarzu spoczywa Jan Jakliński, brat Leszka, który zmarł tutaj w 1957 r. W Złotoryi pochowana jest także Wanda Błocka, ich siostra – prababcia Roberta Pawłowskiego.
W rodzinach katyńskich długo panowało milczenie o losach ojców i dziadków. Nie mówiono o Katyniu ani w domach, ani w szkole. Słowo „Katyń” zostało wymazane z oficjalnych publikacji albo władze PRL obarczały odpowiedzialnością za zbrodnię Niemców. Dopiero od końca 1980 r., dzięki powstaniu NSZZ Solidarność i wprowadzonym poprawkom do nauczania historii, część nauczycieli tego przedmiotu zaczęła ujawniać prawdę o zbrodni katyńskiej, pojawiły się też książki i publikacje o Katyniu wydawane poza cenzurą. Docierały one również od roku 1981 do Złotoryi dzięki złotoryjskim strukturom Solidarności. Opowiedzieli o tym podczas konferencji Łukasz Sołtysik z wrocławskiego IPN-u oraz Roman Gorzkowski. Ten ostatni skupił się na tym, jak fakty o zbrodni katyńskiej przedstawiano w latach 80. w szkołach.
– Rok 1981 był przełomowy, jeśli chodzi o ujawnianie prawdy o Katyniu. Już nie dało się później, w stanie wojennym, tej sytuacji odwrócić, nie dało się cofnąć, jeśli chodzi o interpretację zbrodni i kłamstwo – mówił Gorzkowski. Dodał też jednak, że mimo publikacji, które do nas docierały, ciągle wielu ludzi miało wątpliwości co do faktycznego przebiegu mordu wiosną 1940 r.
Uczestnicy sobotniej konferencji, wchodząc do sali widowiskowej ZOK-u, otrzymywali od organizatorów repliki guzików z godłem II RP, jakie mieli na mundurach wojskowych oficerowie pomordowani w Katyniu. Guziki, które przyczyniły się do identyfikacji ofiar pogrzebanych bezimiennie w masowych grobach, to materialny znak pamięci o sowieckiej zbrodni, to również nawiązanie do filmu „Katyń” Andrzeja Wajdy i twórczości Zbigniewa Herberta. Wiersz Herberta pt. „Guziki” kilkukrotnie pojawiał się zresztą podczas prelekcji: „Tylko guziki nieugięte przetrwały śmierć świadkowie zbrodni z głębin wychodzą na powierzchnię jedyny pomnik na ich grobie”.
Wstępem do konferencji, którą zorganizowali Towarzystwo Miłośników Ziemi Złotoryjskiej oraz Liceum Ogólnokształcące w Złotoryi, był występ ucznia LO Jakuba Rębisza, który sam skomponował muzykę i napisał tekst piosenki poświęconej ofiarom zbrodni katyńskiej. Po spotkaniu, połączonym z wystawą w holu ZOK-u, organizatorzy zaprosili na spacer po złotoryjskim cmentarzu, ze złożeniem kwiatów na grobach wdów po oficerach zamordowanych w Katyniu i pomnikach pro memoria ofiar katyńskich.
We wrześniu 1939 r. do niewoli sowieckiej dostało się ok. 240 tys. żołnierzy Wojska Polskiego. Władze radzieckie zaplanowały wydzielenie oficerów zawodowych i rezerwy, policjantów, funkcjonariuszy straży granicznej i więziennej czy członków administracji polskiej, którzy zostali uznani za wrogów władzy sowieckiej, „jednostki szczególnie niebezpieczne”. Zarząd ds. jeńców wojennych NKWD ustanowił 3 obozy specjalne: w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku, do których oficerowie zostali przetransportowani. 5 marca 1940 r. władze ZSRR ze Stalinem na czele zdecydowały o zgładzeniu polskich jeńców przebywających w obozach. Zostali zabici strzałem w tył głowy. Mordowani byli też jeńcy w innych miejscach na tzw. zachodniej Ukrainie i Białorusi. Masowe zabójstwo przeprowadzone w kwietniu i maju 1940 r. objęło nie mniej niż 21 768 obywateli polskich.
– Nie można absolutnie powiedzieć, że zbrodnia katyńska została wyjaśniona, bo do dziś nie znamy z imienia i nazwiska wszystkich ofiar, które zginęły w ramach decyzji z 5 marca. Dalej problemem dla historyków jest tzw. białoruska i ukraińska lista katyńska – podkreślał w czasie konferencji dr Łagojda. – Ukraińska lista została wprawdzie odnaleziona w 1994 r. i przekazana stronie polskiej, ale na dokumencie, na którym figuruje 3435 ofiar, tylko ok. 1,9 tys. zostało odnalezionych w masowych grobach w Bykowni. Co z pozostałymi? Zostali zgładzeni w miejscach, których nie znamy. Wciąż są to nieodkryte aspekty zbrodni katyńskiej.