„Czarny Janek” nie był kimś formatu rotmistrza Pileckiego. Ale nie był to też ktoś, kto chodził i mordował ludzi, żeby się wzbogacić. Dlatego pytanie, czy był bohaterem czy bandytą, jest bez sensu. Bohatera ciężko z niego zrobić. Czy był bandytą? Na to każdy sam musi sobie odpowiedzieć… A odpowiedź często zależy od doświadczeń rodziny i własnych emocji – mówił w czwartek w Złotoryi Robert Klementowski, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej.
Dla tych, co nigdy o „Czarnym Janku” nie słyszeli, krótko o głównym bohaterze czwartkowego spotkania. Jan Bogdziewicz pochodził ze wschodu dawnej Polski, z terenów województwa nowogrodzkiego, po wojnie włączonych do białoruskiej części ZSRR. Bardzo prawdopodobne, że w czasie wojny walczył w AK, m.in. na Wileńszczyźnie. Pod koniec wojny wstąpił do Ludowego Wojska Polskiego, ale w 1945 r., w wieku 20 lat, zdezerterował i trafił do antykomunistycznej partyzantki działającej na Białostocczyźnie. Przybrał pseudonim „Szczygieł”. W 1947 r., podczas amnestii ogłoszonej przez władze komunistyczne, jak wielu innych partyzantów ujawnił się, ale w oświadczeniu nie napisał całej prawdy o swojej przeszłości, m.in. o dezercji oraz o tym, że zastrzelił kilka osób w niejasnych okolicznościach. Przyjechał na ziemie zachodnie, w okolice Złotoryi i Lwówka Śl., gdzie przeniosło się wielu jego krajan z przedwojennych kresów. Zatrudnił się w urzędzie likwidacyjnym. Wojenna przeszłość go jednak doścignęła. W grudniu 1947 r. odwiedził znajomych w okolicach Białegostoku. Dopuścił się wtedy napadu na szewca. Udało mu się uniknąć aresztowania i wrócić na zachód, ale „Szczygła” – bo świadkowie podali milicji jego pseudonim – zaczęło szukać UB. Szukało aż do maja 1952. W listopadzie tamtego roku został skazany na karę śmierci, m.in. za założenie bandy dokonującej napadów rabunkowych na szkodę obywateli, terroryzowanie członków PPR, niszczenie urządzeń użyteczności publicznej, utrudnianie normalnego przebiegu zaopatrzenia w materiały przemysłowe wsi, czy miał spowodować „niepewność jutra wśród ludzi pracy, opóźniając tym samym zagospodarowanie Ziem Odzyskanych”.
Historycy spierają się, czy Bogdziewicza można stawiać w jednym szeregu z „żołnierzami wyklętymi”, uznać za jednego z tych, dla których walka w 1945 r. się nie skończyła, a nadchodził jedynie nowy okupant, bo tak postrzegali władzę sowiecką… Ale to właśnie do tej lokalnej historii związanej z „Czarnym Jankiem” postanowił sięgnąć w tym roku Złotoryjski Ośrodek Kultury i Rekreacji w związku z Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który obchodziliśmy w czwartek 1 marca. Na spotkanie pod kontrowersyjnym hasłem „Czarny Janek – bohater czy bandyta” zaprosił dr. hab. Roberta Klementowskiego, profesora Uniwersytetu Wrocławskiego, który pracuje od kilku lat nad monografią o Bogdziewiczu.
– Była to postać tragiczna, ofiara swoich czasów. Stanął przed wyborem: dać się aresztować i ponieść w katowniach UB konsekwencje tego, że skłamał w swoim oświadczeniu podczas amnestii dla działaczy podziemia, czy też dalej się ukrywać. Wybierając to drugie, musiał z czegoś żyć – tłumaczył Klementowski. –Zajmował się czymś, co w czasach okupacji nazywało się „rekwizycjami”. Z dzisiejszego punktu widzenia po prostu napadał na sklepy, spółdzielnie, ludzi współpracujących z UB, rozbrajał posterunki milicji. Nikt podczas tych akcji nie ginął, nikt nie był ranny. Zabierał żywność, pieniądze, ale nie dla wzbogacenia się, tylko żeby przeżyć. Zresztą gdy został ujęty, miał przy sobie tylko 31 zł. Tyle po nim zostało plus zegarek. Czy była to działalność polityczna? Postawiłbym tu duży znak zapytania. Pamiętajmy jednak, że w tamtych czasach wystarczyło, że człowiek występował przeciw spółdzielczości, a już był to akt polityczny.
Bogdziewicz przez kilka lat działał w pojedynkę, korzystał przy atakach na posterunki milicji czy instytucje związane z systemem komunistycznym z pomocy ludzi do niego dochodzących, którzy po akcji wracali do swoich domów w okolicznych wsiach. Dopiero w 1951 r. dołączyły do niego na stałe 4 osoby. – Od tej pory możemy mówić o grupie Bogdziewicza. Miał już wtedy opinię watażki, który wiele może, był nawet nazywany „małym wójtem”, który rządzi na tym terenie. Małym, bo był niewielkiego wzrostu. Przyciągał swoją sławą tych, którym nie podobał się nowy ustrój i chcieli z nim walczyć. Od 1951 r. wzrosła gwałtownie liczba napadów, bo trzeba było wyżywić już nie jedną osobą, tylko 5. Grupa ukrywała się w kamieniołomach czy ruinach schroniska na Ostrzycy. Nadeszła jednak zima i romantyzm konspiracji po kilku miesiącach szybko się skończył. Jeden z członków grupy zadenuncjował Bogdziewicza, co zakończyło się obławą i ujęciem go w maju 1952 r. – opowiadał profesor.
Dlaczego Bogdziewiczowi tak długo, czyli od 1948 do 1952 r., udawało się ukrywać i unikać pościgu UB? Bo miał wielu sympatyków wśród ludności cywilnej i współpracowników wśród milicjantów, którzy go prawdopodobnie ostrzegali przed zasadzkami. Jak wyjaśniał prof. Klementowski, te wieloletnie poszukiwania to była kompromitacja służb bezpieczeństwa, dlatego później nie zdecydowano się na proces pokazowy.
Po złapaniu Bogdziewicza nastąpiły masowe aresztowania w okolicach Złotoryi i Lwówka za pomoc „bandycie”. Wielu mężczyzn zostawiało wówczas swoje gospodarstwa i znikało. W ręce UB trafiło 60 osób. – Podczas przesłuchań bronili się, że „Czarny Janek” wymuszał na nich pomoc. Czy tak do końca? Tego już się pewnie nie dowiemy. Ludzie pamiętający tamte czasy zazwyczaj nie chcą opowiadać. Minęło 65 lat od śmierci Bogdziewicza, a oni wciąż chyba się boją. Jest kilkadziesiąt metrów akt z tej sprawy, bogaty materiał z przesłuchań, ale też wiele niewiadomych, których nie udało mi się wyjaśnić, mimo że pisałem listy do ludzi, którzy żyli blisko Bogdziewicza – podkreślał Robert Klementowski.
Jego słowa potwierdziła obecna na czwartkowym spotkaniu Wioleta Michalczyk, mieszkanka Pielgrzymki, która z zespołem współpracowników kilka lat temu przygotowała książkę o pierwszych osadnikach w jej gminie. – Niektórzy z tych najstarszych mieszkańców nie chcieli z nami rozmawiać o swoim życiu. Nie wiedzieliśmy początkowo dlaczego. Dopiero od sąsiadów usłyszeliśmy: „Boją się, bo byli w bandzie Czarnego Janka” – powiedziała. – To pokazuje, jak wielką siłę ma propaganda, która przez kilkadziesiąt lat tworzyła pewien obraz tamtych wydarzeń – dodał profesor.
W 2011 r. przeprowadzono ekshumację grobu Jana Bogdziewicza. Zdjęcia z tej operacji mogło obejrzeć ok. 70 uczestników czwartkowego spotkania w ZOKiR-ze. Oględziny czaszki wykazały, że został zabity strzałem w tył głowy. Jak Polacy w Katyniu. W dokumentach z egzekucji wynika, że „Czarny Janek” padł od salwy karabinowej…
Dla czytelników, którzy chcą dowiedzieć się więcej o życiu „Czarnego Janka”, odsyłamy do artykułu Roberta Klementowskiego napisanego kilka lat temu do „Echa Złotoryi”. Publikujemy go w załączniku.