Coraz mniej osób pamięta, co się działo w Złotoryi w stanie wojennym. Stąd pomysł na wczorajszą konferencję w ośrodku kultury. Nie do końca wypełniona sala widowiskowa pokazuje jednak niestety, że też coraz mniej z nas interesuje się wydarzeniami z grudnia 1981 r. A szkoda – bo mimo trudnego tematu nie było wczoraj ani nudziarstwa, ani zadęcia, ani rozliczania przeszłości w atmosferze politycznej awantury. Była za to znakomita lekcja złotoryjskiej historii, której nie znajdziemy jeszcze w żadnej książce. Na razie – bo owocem konferencji ma być właśnie publikacja o stanie wojennym.
Inicjator: Roman Gorzkowski. Organizatorzy: grupa przyjaciół pana Romana, tzw. komitet organizacyjny, i złotoryjski ośrodek kultury. Wsparcie materialne: burmistrz Złotoryi. Scenografia: bardzo pomysłowa – z milicyjnym pokojem przesłuchań i lokalem komisji międzyzakładowej Solidarności na scenie oraz porozklejanymi kopiami plakatów, które Mirosław Janic, pseudonim „Licealista”, rozwieszał 24 i 25 grudnia po Złotoryi, za co zresztą został skazany na rok pozbawienia wolności. Oprawa: iście poetycka – między prelekcjami „opozycyjne wiersze” ze stanu wojennego, które czytała Magdalena Maruck. I do tego klimat tamtej epoki, który przywiózł z Jaroszówki duży fiat milicyjny z kogutami i który podkręcili dwaj „zomowcy” ze stowarzyszenia Aureus Mons, czyli Przemysław Markiewicz i Michał Maciejak. Rekonstruktorzy wprowadzali na mównicę prelegentów, wiodąc ich przez „komisariat” po przepustkę…
Jako pierwszego odeskortowali Romana Gorzkowskiego. Stanął przed zadaniem omówienia pierwszych dni stanu wojennego w Złotoryi. Najpierw przypomniał jednak, że Solidarność narodziła się w naszym mieście we wrześniu 1980 r. Największa organizacja zakładowa powstała na Lenie, liczyła ok. 1 tys. członków. Prawdopodobnie do Solidarności przystąpiło ok. 4 tys. złotoryjan. To jakieś 35 proc. ówczesnych mieszkańców miasta. – Kilku działaczy ze Złotoryi uczestniczyło w słynnym I zjeździe regionalnym delegatów w czerwcu 1981 r. Do miasta docierały biuletyny wydawane przez Solidarność Zagłębia Miedziowego, a także „Tygodnik Solidarność”. Ostatni jego numer dotarł 11 grudnia 1981 r. – opowiadał historyk, który niedzielę 13 grudnia tamtego roku zarysował wspomnieniami Marii Łozińskiej, która chrzciła wtedy córkę. – W kościele Mariackim miało się odbyć w tamtą niedzielę 8 chrztów. Zjechały się rodziny. Po mszy wszyscy rozeszli się szybko, bez zdjęć, bo zakłady fotograficzne były zamknięte. Rodziny rozjechały się do domów, ludzie bali się, że to wojna i nie zdążą wrócić – cytował Gorzkowski.
15 grudnia został zaplombowany przez komisję wysłaną przez naczelnika miasta lokal Międzyzakładowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ Solidarność, która miała swoją siedzibę w nieistniejącym już baraku przy ul. Krzywoustego 10. Wyposażenie zabezpieczono. Jedyną rzeczą z solidarnościowego lokalu, o której wiadomo, że przetrwała do dziś, jest plakat Jana Pawła II. Został zabrany do domu przez jednego z członków komisji z urzędu miejskiego. Plakat był obecny na konferencji jako element scenografii – zawisł na ścianie pokoju MKK, który organizatorzy odtworzyli na scenie. Poza portretem papieża zachowała się też jedyna pieczątka złotoryjskie Solidarności – przewodniczącego komisji oddziałowej RSW Prasa-Książka-Ruch Janusza Tyndyka.
Jak wyglądało życie codzienne w stanie wojennym? Opowiedziała o nim Agnieszka Młyńczak. Zaczęła niezwykle intrygująco – fotografią przedstawiającą roześmianą kobietę na tle śnieżnych zasp, rzucającą śnieżkami. – To ja. A to zdjęcie zostało wykonane właśnie 13 grudnia 1981 r. Była piękna pogoda, mnóstwo śniegu, mróz i słońce. Wybraliśmy się więc z rodziną na spacer poza Złotoryję. Nie słuchaliśmy radia, nie oglądaliśmy telewizji, więc nie wiedzieliśmy nic o nowej rzeczywistości – wspominała pani Agnieszka, która zaraz na początku stanu wojennego zaczęła pisać pamiętnik i odkurzyła go specjalnie na konferencję, przytaczając słuchaczom wiele wpisów z tamtego okresu. Mogły się one wydawać szokujące, zwłaszcza dla młodszego pokolenia. Z tych zapisków rysowała się ponura rzeczywistość: długie, wielogodzinne kolejki w sklepach, zaopatrzenie reglamentowane kartkami, braki w podstawowych artykułach spożywczych czy kosmetycznych, święta w atmosferze aresztowań i godziny policyjnej…
Wprowadzenie stanu wojennego miało przykre, czasami wręcz dramatyczne konsekwencje dla tych, którzy najbardziej angażowali się w działania Solidarności. Andrzej Kuna przypomniał sylwetki 9 represjonowanych złotoryjan, choć zaznaczył, że to nie wszyscy, których dotknęły represje władz komunistycznych. Wymienił takie nazwiska, jak: Mirosław Frąckowski, Aleksander Biedak, Jan Kusek, Mieczysław Demczuk, Jerzy Leśnicki, Waldemar Dmitrowski, Mirosław Janic, Roman Gorzkowski czy Bożena Matecka. To ludzie, których dotknęły aresztowania, internowanie, zwolnienia z pracy, procesy sądowe, którzy byli nękani zatrzymaniami i rewizjami. Czworo z nich już zmarło. – Działali z pobudek patriotycznych. Postępowali z odwagą. Ryzykowali bardzo wiele: utratę pracy, zdrowia, życia, ojczyzny… Należy im się cześć – podkreślał Kuna.
Jednym z tych złotoryjan, którzy najbardziej odczuli reżim stanu wojennego, był wspomniany już Aleksander Biedak, ówczesny dyrektor Zespołu Szkół Zawodowych, działacz Solidarności. 13 grudnia 1981 r. rano zabrała go z domu milicja. Stracił pracę, a aresztowania i więzienia uniknął tylko z powodu słabego stanu zdrowia. W sierpniu 1982 r. wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Jego postać przypomniał uczestniczący w konferencji syn Jan. – Ojciec był psychicznie stłamszony wprowadzeniem stanu wojennego. Postanowił wyjechać. Na pożegnanie powiedział mi jednak: „Ty musisz zostać, będę ci przysyłał co miesiąc 100 dolarów, masz tu walczyć z komuną”. Miałem wówczas 22 lata… Gdy spotkaliśmy się 3 lata później, był znowu takim, jak w czasach rozkwitu Solidarności: niezwykle oddanym społeczności lokalnej organizatorem życia społecznego. Był fundatorem i założycielem szkoły polskiej w Bostonie, w której uczyły się dzieci emigrantów – opowiadał Jan Biedak. – To był wspaniały ojciec, wspaniały człowiek. Komuniści wyrzucili go z tego kraju bez prawa powrotu – dodał. Aleksander Biedak zmarł w USA, na złotoryjskim cmentarzu przyjaciele postawili mu symboliczny nagrobek.
Wielu działaczy Solidarności po 13 grudnia władze komunistyczne prewencyjnie odizolowały, powołując ich na ćwiczenia wojskowe dla rezerwistów i zamykając na kilka miesięcy w obozach. Jednym z nich był właśnie Roman Gorzkowski. – To był „inteligentny sposób internowania”, jak określały to służby bezpieczeństwa. Dla mnie to były pierwsze i jedyne jak dotąd święta Bożego Narodzenia poza domem. Dziwne to było wojsko. Żołnierze szli na stołówkę, śpiewając „Mury” Kaczmarskiego, słuchali mszy niedzielnej, łapiąc fale radiowe przy pomocy telewizora. Nie mieliśmy mundurów wyjściowych, żadnej broni, a zajęcia na strzelnicy to była fikcja. Przysięga odbyła się dopiero po 2 miesiącach, a żołnierze przysięgali z palcami w kształcie litery V – opowiadał złotoryjski historyk w prelekcji „W kamaszach”. Przypomniał, że w czasie stanu wojennego do wojska został wziętych ok. 50 złotoryjan. Jednym z nich był Stanisław Zawadzki, obecnie instruktor modelarstwa, który był współtwórcą scenografii podczas konferencji i wcielił się w rolę funkcjonariusza MO wydającego przepustki prelegentom. Kilka jego pamiątek z wojska można było zobaczyć podczas wystawy towarzyszącej konferencji.
Gorzkowski omówił też w zarysie historię oddziału milicyjnego na Kopaczu – Batalionu Centralnego Podporządkowania, który stacjonował tam do 1991 r. Liczył ok. 100 osób. Napisano o nim nawet artykuł w „Konkretach” zatytułowany „Chłopcy w wichrowego wzgórza”. – Ludzie nazywali powszechnie tę placówkę ZOMO, bo funkcjonariusze wyglądali jak zomowcy, mieli podobny sprzęt i wyposażenie. ZOMO to byli jednak milicjanci zawodowi. A na Kopaczu służyli ci, którzy odrabiali w MO wojsko. Związki z ZOMO jednak były, bo kadra oficerska złotoryjskiej jednostki pochodziła z tejże właśnie formacji z Legnicy – tłumaczył historyk. – To ważny epizod związany ze stanem wojennym w Złotoryi, jest jeszcze wiele pytań w tej sprawie bez odpowiedzi. Czekamy na informacje od mieszkańców.
Podczas konferencji była też mowa o wydarzeniach z 31 sierpnia 1982 r., czyli drugiej rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych. O tym, jak wyglądały w Złotoryi, przypomniał Andrzej Wojciechowski, który był wtedy na ulicach miasta. – To miało być święto Solidarności, która nawoływała do pokojowej manifestacji. W Złotoryi miała się ona odbyć na placu Wolności, przed kawiarnią Calypso. Po południu w centrum zaczęli się gromadzić ludzie. Stali na chodnikach, oczekiwali na to, co ma się stać. Tłum był spory. Po placu jeździły „suki”, a funkcjonariusze milicji legitymowali młodych mężczyzn i wsadzali ich do radiowozów. Nikt z tłumu nie protestował, widząc to – opowiadał Wojciechowski, który tego dnia został również zatrzymany i trafił na kilka godzin na komisariat MO. W jego przypadku skończyło się na 500-złotowym mandacie za brak dowodu osobistego. – Manifestacja, która była i której nie było – tak można powiedzieć o tamtym dniu. U nas było pokojowo, w Lubinie jednak polała się tamtego dnia krew – dodał. Jak wyglądało to sierpniowe popołudnie, można było zobaczyć na unikatowych zdjęciach wykonanych przez Jerzego Wójcika zaprezentowanych podczas prelekcji.
Wszystkie materiały zaprezentowane podczas wczorajszej konferencji mają posłużyć – w wersji rozszerzonej – do opracowania w najbliższych miesiącach książki o stanie wojennym w Złotoryi. – Liczymy cały czas na nowe relacje i wspomnienia mieszkańców oraz pamiątki z tamtego okresu. Zostaną one zeskanowane i zwrócone właścicielom – zapewnił na zakończenie spotkania Roman Gorzkowski.