W Złotoryi, w kościele św. Jadwigi, miał miejsce niecodzienny występ – zaśpiewał chór Ślązaków z najstarszej osady na Opolszczyźnie. Przewodnikiem zespołu w naszym mieście był Alfred Michler, złotoryjski historyk i działacz Towarzystwa Miłośników Ziemi Złotoryjskiej. Zachęcamy do przeczytania jego wspomnienia z tego artystyczno-religijnego wydarzenia.
No i zjechały do dolnośląskiej Złotoryi moje hanysy z górnośląskiej Opolszczyzny. Brosci chorus to Brożecki chór, który swoją nazwę wziął od najstarszej średniowiecznej osady (Brosci); czasowo byłoby to takie złotoryjskie Aurum. Głosi się, że Śląsk jest jeden, ale to taka trzecia wersja prawdy ks. J. Tischnera. W przeszłości (XVI w. do II wojny) – generalnie – prawie całkowicie protestancki i niemal zupełnie niemiecki Dolny Śląsk różnił się zasadniczo od śląskiego (polsko-niemiecko-czeskiego) Górnego Śląska z jego dwujęzycznością i prawie zupełnym katolicyzmem. Górnośląskie hanysy to nie są „krzoki”, które można przesadzać, lecz „pnioki”, których z rodzimej ziemi nie sposób wyrwać; trwają na niej jak ów Ślimak na placówce (tylko o nich nikt nawet noweli nie napisał). Granice państwowe przelatywały nad ich głowami, a oni (np. wszyscy moi przodkowie) trwali „na swoim”. Tu były przed II wojną Kresy Zachodnie, bo tu dzięki tym pniokom najdalej na zachód sięgał język polski w jego śląskiej wersji – mimo upływu 700 lat! Ta szczypta historii była niezbędna i oby jakoś dotarła do warszawki, na Żolibórz, do pałacu… do specjalistów od „sortowania” ludzi i przydzielania ich do określonych „opcji”. „Divide et impera” (dziel i panuj), ta starożytna rzymska maksyma służy skutecznie niektórym politykom jeszcze dziś – niestety!
Jeżeli ktoś powie, że to wszystko już było, że to już nieaktualne, to proszę bardzo… Brożecki chór jest dwujęzyczny, a pieśni wykonuje w kilku językach. Ale uzgadniając program występu w kościele jadwiżańskim, o. proboszcz i dyrygentka uznali, że wykonywane będą pieśni wyłącznie w języku polskim. Postąpili słusznie; z pewnością roztropnie. Lecz autocenzura jest gorsza od cenzury; są jeszcze w Złotoryi osoby, które mają „do powiedzenia” i które przed 20 laty spowodowały, iż zrezygnowano z moich „usług” w wydziale promocji Urzędu Miejskiego za rzekome germanofilskie nastawienie.
Pora na kilka słów o zespole. Chór z Brożca nie wyrósł na gołej skale lub ugorze; niezbędnym humusem była działalność organistów i śpiew wiernych, nie „mruczących”, lecz śpiewających pełną piersią, że aż mury drżą (np. przy „Te Deum”). Prawie w każdej istotnej sprawie rola jednostki jest nie do przecenienia – tacy ludzie widzą dalej i ostrzej, chcą mocniej od pozostałych. Taką postacią dla tego zespołu był (zmarł pół roku temu) Piotr Miczka – inicjator i organizator. Spiritus movens wielu fundamentalnych poczynań nie tylko jako wójt (gminy Walce), ale także wykraczających poza obowiązki formalno-prawne; w pracy był cały czas albo służbowo, albo społecznie. Charyzmatyczny Peter skrzyknął w roku 1991 jego i moich ziomków, łącznie ze swoją rodziną; na dyrygenckim stolcu posadził (do roboty!) swoją córkę Ewę, której pozostawił jednak tyle czasu, iż mogła wyjść za mąż i jest obecnie Ewą Magosz. I ta młoda dziewczyna, idąc w jego ślady, polonistka, pociągnęła ten zespół i czyni to nadal w sposób i z efektem, których mogą pozazdrościć wytrawni „wyuczeni” dyrygenci. Nasuwa się tu nieodparcie pewna analogia do pierwszego dyrygenta Bacalarusa, matematyka Staszka Bąka, którego na festiwalu w Poznaniu konferansjer przedstawił jako „najlepszego dyrygenta wśród matematyków i najlepszego matematyka wśród dyrygentów”. Ewa jest polonistką, ale tę poznańską sentencję można śmiało sparafrazować i mówić o „najlepszej dyrygentce wśród polonistów i najlepszej polonistce wśród dyrygentów”. I jeszcze jedno porównanie chciałbym przywołać. Brosci Chorus Ewy wykonuje też bardzo poważne dzieła, a pierwsze nuty do takich podarował im po koncercie w opolskiej katedrze św. Krzyża ks. Georg Ratzinger, rodzony brat papieża Benedykta XVI (a ten jeszcze jako kard. Joseph Ratzinger na zaproszenie abp. A. Nossola i proboszcza H. Wollnego zwiedził Brożec i nasz kościół). Bacalarusowi zaś duże dzieło W. A. Mozarta – „Mszę koronacyjną” podarowali goldbergerzy.
Bilans czasu na Złotoryję zespół miał już niewielki, gdyż przyjechał z występu w Wambierzycach i dlatego w Złotoryi dał się usłyszeć i zobaczyć tym razem tylko raz. W niedzielę 23 sierpnia na mszy św. o godz. 10:30, celebrowanej przez o. proboszcza Bogdana Koczora (z urodzenia raciborzanin), wszystkie pieśni wykonał melodyjnie i z wielką precyzją. Towarzyszyła temu radość i radosna powaga, należna wykonywanym utworom. Nagrodą był aplauz i serdeczne przyjęcie słuchaczy – a złotoryjanie znają się na pieśni chóralnej. Odczułem powiew mojego annogórskiego wiatru i szumu Odry. W sposób szczególny docierało to – myślę, że nie tylko do mnie – w trakcie wykonywania hymnu annogórskiego, który od stuleci na pielgrzymkowej Górze św. Anny był wykonywany w języku ich serca przez Ślązaków, Niemców, Czechów. Jego brzmienie i treść utrwaliła mi babcia Florentyna, która nie tylko codziennie odmawiała Anioł Pański, ale też codziennie śpiewem modliła się do św. Anny – przytoczę fragment:
„Ja sobie wybrałam na obronę, babkę Chrystusa Pana Świętą Annę /…/
Refren:
Niech się co chce ze mną dzieje, w tobie Święta Anno mam nadzieję.
O. proboszcz i ja śpiewaliśmy razem z chórem. Przesuwających się obrazów z mojego dzieciństwa i młodości nie były mi w stanie przesłonić cisnące się łzy serdecznego wzruszenia… nie boję się i nie wstydzę takiego sentymentalizmu.
Po mszy o. proboszcz zaprosił chór oraz jego fanklub (sporo młodego narybku!) na kawowe spotkanie. Wzięła w nim również udział Teresa Kopczak, emerytowana profesorka ogólniaka, znana złotoryjanom także z tego, że z ok. 20 misteriów, które przygotowała wspólnie z Agatami Jadwiżańskimi, jedno było poświęcone historycznej i religijnej roli Góry św. Anny.
Swoje artystyczne tournee do kilku ważnych ośrodków w Austrii, Niemczech, Czechach oraz w Polsce Brosci Chorus wzbogacił o pobyt w najstarszym mieście w Polsce. Nie wszystko zdołaliśmy zwiedzić, ale moi ziomkowie pewnie tu jeszcze zawitają. Przyjechali z krainy, której mieszkańcom od wieków wpajano obowiązek, czystość, porządek – „Ordnung muß sein!” I tego drylu pruskiego trzymają się do dziś. Chodząc ulicami Złotoryi, z pewnym zdziwieniem stwierdzili, że także na Dolnym Śląsku może być „ładnie i porządnie”. I jeszcze jedno pozytywne zaskoczenie: moi światowi przecież ziomkowie dowiedzieli się, że stojąc przed pomnikiem Valentina Trozendorfa mają przed sobą postać niemieckiego Ślązaka, „heretyka”, wybitnego protestanta, a jego popiersie (z maja 1995 r.!) stoi zaledwie 3 m od największej świątyni katolickiej w mieście. To ewenement i pewnie rekord świata, ale przede wszystkim przykład i dowód ekumenicznej otwartości i tolerancji współczesnej Złotoryi. I choć surowe oblicze największego złotoryjanina nie wszystkim jest „miłe”, to pomnik nigdy nie był zbezczeszczony. Wstydziłem się natomiast przyznać przed moimi krajanami, iż nasza Ścieżka św. Jadwigi, pierwsza w Polsce i najbogatsza, jest w katolickiej dziś Złotoryi systematycznie niszczona. Na Skwerze Siedmiu Mieszczan zadumali się nad trwaniem śpiewów bożonarodzeniowych (od 1553), które niegdyś spajały i umacniały heimat goldbergerów, a dziś wspólnotę złotoryjan. Te impresje z satysfakcją kieruję do ojców miasta – obecnych i poprzednich. Taka ocena to trampolina do utrzymania kontaktów z tym zespołem – dla mnie, szczególnie wskutek braku Bacalarusa, stanowiłoby to spełnienie wewnętrznego pragnienia.
A na dziś pozostaje mi wielka satysfakcja, że moi krajanie pokazali Złotoryi JASNE, OTWARTE OBLICZE LUDZI ORAZ KULTURY ZIEMI OPOLSKIEJ – moich rodzinnych stron – mojej mickiewiczowskiej Litwy.
Alfred Michler
Filtry