Choć pierwszy budynek wielorodzinny za ciepłownią przy Jerzmanickiej mocno już wystaje z ziemi, wciąż tak naprawdę nie wiadomo, przy jakiej ulicy jest budowany. Jest duży ambaras z nadaniem jej nazwy, bo radni miejscy na ostatniej sesji nie doszli do porozumienia. Jedni uważają, że nazewnictwo zaczerpnięte od miast na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej to sentymentalne dziwactwo, drudzy – że ulice z określeniami pochodzącymi od kamieni szlachetnych są obciachowe i brzmią jak z jarmarku.
Przypomnijmy: pierwsze 4 ulice na osiedlu miały się nazywać Wileńska, Tarnopolska, Lwowska i Stanisławowska. Deweloper, który kilka miesięcy temu zaczął tutaj budować kompleks domów wielorodzinnych, zaproponował swoje nazwy: Szafirowa, Szmaragdowa, Rubinowa i Diamentowa. Radni na komisji gospodarczej, która odbyła się w czerwcu, wstępnie na to przystali (więcej pisaliśmy o tym TUTAJ).
Temat powrócił na sesji rady miejskiej w lipcu. Miał być ostatecznie zamknięty w formie uchwały. Radni zajmowali się nim 27 minut – niewiele krócej niż trwała debata nad stanem miasta i udzielenie wotum zaufania burmistrzowi. I choć w dyskusji zeszli nawet na meandry geologii i kręte ścieżki historii, do niczego w zasadzie nie doszli, poza okopaniem się na swoich pozycjach. Wobec licznych kontrowersji burmistrz zdecydował się wycofać projekt uchwały i przenieść na kolejną sesję. Wcześniej ma być jeszcze raz skonsultowany w komisjach.
Sentymenty? To za mało
Stanowiska wobec nazewnictwa ulic na osiedlu przy Jerzmanickiej są w zasadzie trzy. Pierwsze reprezentuje Eugeniusz Pożar, który – jak się wydaje po jedynym głosowaniu w tej sprawie, na czerwcowej komisji gospodarczej, ma za sobą większość radnych. Pożar jest zdecydowanym zwolennikiem propozycji dewelopera i jednocześnie zagorzałym przeciwnikiem „elementów kresowych” na nowym osiedlu i w całej Złotoryi.
– Dlaczego mamy przenosić Kresy Wschodnie do Złotoryi i co Złotoryja ma wspólnego z Kresami Wschodnimi? – pytał na lipcowej sesji. – To, że mieszkają tu potomkowie ludzi przesiedlonych z miast kresowych, to nie jest powód, żebyśmy nazywali osiedle w ten sposób. W każdym miasteczku i wsi na Dolnym Śląsku mieszkają tacy ludzie, którzy pochodzą z tamtych okolic. I nikt nie proponuje, by tak nazywać ulice. Sentymenty to za mało, żeby takie rzeczy wprowadzać, bo to wygląda na dziwactwo. Niektórzy mają traumatyczne przeżycia związane z tym miastami, kojarzą im się dramatycznie, jak choćby rok 1943 na Wołyniu. Nie wszystkim mieszkańcom podobałyby się takie nazwy. Nazywajmy nasze ulice w taki sposób, żeby ludziom się podobało, żeby czuli się dobrze – argumentował radny Lewicy.
Kamienie szlachetne? Brzmi jak z jarmarku
Po drugiej stronie sporu stoi Barbara Zwierzyńska. – To nie jest tak, że Złotoryja nie ma nic wspólnego z Kresami, bo to są nasze korzenie, nasza tożsamość. Wielkim problem społecznym na Dolnym Śląsku jest właśnie przerwa w tożsamości. Jesteśmy ludźmi napływowymi, to ma przełożenie na poziom kapitału społecznego, zdolność do podejmowania wspólnych działań. Te nazwy ulic to jest kwestia szacunku dla Koła Kresowian, które potrafi przyciągnąć na biesiadę do ZOK-u pełną salę, szacunku do wszystkich ludzi, dla których kwestie pochodzenia z Kresów są ważne. Nie zgadzam się totalnie z tym, że to nie jest rzecz do upamiętnienia. Równie dobrze można zapytać, co Piłsudski miał wspólnego ze Złotoryją, Reymont czy Kazimierz Wielki? Wszystkie ulice moglibyśmy pozmieniać, ponazywać je Filcową czy ulicą Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów, żeby go upamiętnić – kontrowała radna.
Co ciekawe, Zwierzyńska neguje propozycję dewelopera podwójnie – nie tylko za zmianę nazewnictwa z kresowego na „jubilerskie”, ale także ze względu na dobór kamieni szlachetnych dla nazw ulic. Inwestor chce bowiem takich kamieni, które są oprawiane w występujące na naszym terenie złoto. W ten sposób zamierza nawiązać swoim kompleksem mieszkalnym, który nazwał Złota 9 (od liczby planowych do postawienia budynków), do historii i tradycji złotoryjskiej.
– Te nazwy, jak na Złotoryję i nasze dziedzictwo historyczne i geologiczne, są lekko mówiąc obciachowe. Szłabym w kierunku albo nazw historycznych, albo kamieni i bogactwa geologicznego w naszej okolicy, a nie jarmarkowych kamieni, które nic ze Złotoryją nie mają wspólnego. Chodzi mi o to, żeby nazwy ulic nawiązywały do tego, że agaty są dla nas cenniejsze niż szafiry czy rubiny, po które trzeba jechać daleko stąd, do Szklarskiej Poręby czy Karpacza – tłumaczyła była kandydatka na burmistrza.
Osiedle Kresowe bez Lwowa i Wilna? Wielki dysonans
Gdzieś pomiędzy Zwierzyńską a Pożarem kompromisu szuka Robert Pawłowski, świadomy jednak tego, że ostateczna decyzja nie należy do niego, tylko do radnych. Burmistrz już od czerwca próbuje ratować sytuację, forsując koncepcję, którą niektórzy określają „osiedlem w osiedlu”.
– Deweloper buduje osiedle budynków wielolokalowych, niżej powstanie osiedle domów jednorodzinnych. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jedno miało nazwy ulic związane z kamieniami szlachetnymi, a drugie nazwy historyczne. Szafirowa, diamentowa, rubinowa czy szmaragdowa to nie są nazwy oderwane od rzeczywistości, bo takie kamienie szlachetne występują na Dolnym Śląsku, nawet w okolicach Złotoryi. Taka jest koncepcja dewelopera, który zgodził się zainwestować u nas. Warto by też było, żeby agat gdzieś zafunkcjonował w Złotoryi jako znak rozpoznawczy doliny Kaczawy, ale myślę, że znajdzie się jeszcze gdzieś w mieście jakaś ulica, którą będzie można tak nazwać – wyjaśniał Pawłowski radnym.
Propozycja burmistrza wydaje się o tyle rozsądna, że rada miejska już ponad rok temu przyjęła nazwę Kresowe dla osiedla w okolicach ul. Jerzmanickiej, głosując nad zmianami w planie zagospodarowania przestrzennego. – Będzie wielki dysonans między nazwą osiedla a nazwami ulic – zauważyła przytomnie na sesji radna Barbara Listwan. – Jeżeli zaakceptujemy nazwy od kamieni szlachetnych, to nie może być osiedle Kresowe.
Jedno jest pewne: temat wkrótce musi powrócić. Bo deweloper czeka na adres.