Złotoryja doczekała się wreszcie restauracji „ratuszowej”, choć nie z nazwy, a z lokalizacji. – Trochę to wszystko się przedłużyło przez pandemię – przyznają właściciele Martyna i Tomasz Hamarowie, którzy przez ostatnich kilkanaście lat prowadzili tuż obok inny lokal gastronomiczny, Pod Zielonym Grzybkiem. Rynek 42 – bo tak się nazywa ten nowy – oferuje szeroki wachlarz dań w historycznym anturażu i artystycznym klimacie. Bo restauracja to również swego rodzaju minigaleria złotoryjskiego malarstwa.
Właściciele ci sami, pracownicy w zasadzie też, nawet część potraw została. Ale jeśli ktoś zakłada, że nowa restauracja to „Grzybek” bis, tyle że w czterech ścianach i pod stałym dachem, to absolutnie się myli. Rynek 42 ma nie tylko zupełnie inny wystrój, ale proponuje również całkiem nowe menu, w którym choć nie brakuje pozycji znanych z „Grzybka”, to jednak przeważają dania, o które trudno dotąd było w Złotoryi.
– Menu świetnie wyraża cel, jaki sobie założyliśmy: chcemy utrzymać stałych bywalców „Grzybka”, ale wcale się do tego nie ograniczamy, bo zależy nam także na zdobyciu nowych klientów, gustujących w bardziej wymagających daniach, którzy też znajdą u nas coś dla siebie – tłumaczy Martyna Hamara.
Restauracja otwarta 2 tygodnie temu cieszy się na razie bardzo dużym zainteresowaniem. Codziennie przewija się przez nią kilkuset gości spragnionych nowych doznań kulinarnych. – Na razie słyszymy bardzo pozytywne opinie, ludzie mówią, że nie spodziewali się tak kolorowego miejsca, zwłaszcza jeśli widzieli, jak to wyglądało wcześniej. Wśród gości nie brakuje znanych nam już twarzy, ale widzimy też, że przychodzą i nowi klienci. Na początku jednak zawsze jest dużo ludzi, każdy dopiero co otwarty lokal przyciąga, wiele osób chce zobaczyć na własne oczy, jak to wszystko zostało urządzone. Dlatego sztuką jest utrzymać klienta, sprawić, żeby wracał. Wtedy będziemy mógł powiedzieć o sukcesie – zaznaczają restauratorzy.
Menu w dużym stopniu jest oparte na kuchni włoskiej i oryginalnych produktach rodem z Italii. – Nie stosujemy zamienników. Zależy nam przede wszystkim na utrzymaniu jakości – podkreśla pani Martyna. W karcie dań, która – jak w każdej szanującej się restauracji – znajduje się już w gablocie przy wejściu, znajdziemy m.in. wiele rodzajów pizzy, ale również żeberka w sosie miodowo-limonkowym, pierś z kurczaka w grzybowym mascarpone podawaną z kopytkami, risotto z krewetkami i cukinią, a wśród zup – krem z buraka z nutą pomarańczy i chrzanem. Restaurator zachwala też świeże wyroby cukiernicze, m.in. eklery. – Sami je codziennie robimy. Smakują naszym gościom do kawy czy jako deser po obiedzie, bo znikają jak ciepłe bułeczki – dodaje.
Lokal dysponuje poza tym ciekawą ofertą dla wegetarian. Jest też niemały wybór piw czeskich, a wkrótce mają się też pojawić piwa kraftowe, które coraz mocniej zdobywają przychylność klientów. Restauracja serwuje ponadto wino, ale – i tego wcześniej w „Grzybku” nie było – zamierza także wprowadzić mocniejsze trunki. „Flagowym produktem” ma być włoski koktajl aperol spritz.
Wiosną, gdy zrobi się cieplej, przed wejściem do lokalu stanie ogródek piwny – dużo bardziej reprezentacyjny niż ten przy „Grzybku”. Z pewnością ucieszy tych, którzy wytykają złotoryjskiej starówce „betonozę”, ponieważ ma być oświetlony specjalnymi lampami i przede wszystkim pełen zieleni – naturalnej oczywiście.
– Rozłożymy go w sąsiedztwie fontanny, więc w upalne dni mgiełka wodna zapewni gościom przyjemne orzeźwienie. No i do tego będą mieli niepowtarzalny widok na architekturę złotoryjskie starówki – uśmiecha się restaurator. – Rozmowy z urzędem miejskim na temat lokalizacji i zagospodarowania ogródka są na ostatnim etapie, burmistrz i urzędnicy są bardzo otwarci na nasze propozycje. Zresztą współpraca z urzędem układa się świetnie od chwili, gdy zapadła decyzja, że w dawnym ratuszu ma powstać restauracja. Problemów podczas przygotowań nam nie brakowało, ale władze miasta zawsze nam pomagały i podchodziły z wyrozumiałością do kolejnych terminów, które się przedłużały z powodu pandemii – dodaje.
Restauracja miała pierwotnie wystartować wiosną 2020. Otwarcie planowano w rok po przetargu na wynajem lokalu, który należy do gminy miejskiej. Urządzenie restauracji w długo nieużytkowanych i zrujnowanych pomieszczeniach stanowiło jednak nie lada wyzwanie. Trzeba było kuć tynki i od nowa robić wszystkie instalacje. Wtedy okazało się, że stare mury kryją tajemnice i mają swój urok. Dlatego w wielu miejscach przedsiębiorcy postanowili je wyeksponować, zostawiając na ścianach wiekowe cegły i ślady dawnej sztuki budowlanej.
– Budynek to historyczny ratusz, a w zasadzie któraś z jego kolejnych wersji. Sklepienie, które można podziwiać nad barem, jest ponoć jedyną pozostałością po poprzednim ratuszu. Zachowaliśmy też starą biało-czarną posadzkę – mówi pan Tomasz i… puszcza oko. – Żartuję oczywiście, podłoga jest położona od nowa, ale jest mocno wystylizowana i „podniszczona”, więc bardzo wielu gości jest przekonanych, że chodzą po starej posadzce.
Historycznych detali i świadectw przeszłości w restauracji nie brakuje. Nad barem na przykład świeci żarówka w oprawie jeszcze poniemieckiej, wyciągniętej gdzieś z czeluści piwnicy. Z kolei na telefon, który wisi na ścianie przy szatni, natrafiono podczas remontu, był w zamurowanej skrytce. – Stróż, który tu kiedyś pracował, opowiadał mi, że przez ten aparat łączył się 50 lat temu, kręcąc korbką, z komendą milicji – uśmiecha się przedsiębiorca.
Ozdobą restauracji są również obrazy i grafiki złotoryjskich artystów, które w liczbie kilkudziesięciu zostały powieszone na ścianach. Są wśród nich prace Zygmunta Luksandra, rodziny Ancanów i Zbigniewa Gruszczyńskiego.
Nowa restauracja zatrudnia 6 pracowników, liczy ok. 150 m kw. powierzchni (o jakieś 30 więcej niż w „Grzybku”) oraz dysponuje 56 miejscami siedzącymi. W rezerwie jest też piwnica, choć na razie planów żadnych na nią nie ma.
Wielu złotoryjan jest zapewne ciekawych, co stało się z „Grzybkiem”, czyli jednym z najbardziej kontrowersyjnych lokali gastronomicznych w powojennej historii Złotoryi. Otóż wcale nie trafił na śmietnik historii, jak wróżyli mu niektórzy, lecz na żwirownię do Wilczyc, gdzie dostał drugie życie i służy jako… obiekt biurowy.
– „Grzybek” stał w górnej części Rynku od 2007 r., z krótką przerwą w 2010 r. Jeszcze parę lat by postał i byłby obiektem zabytkowym – żartuje pan Tomasz. A mógłby – co prawda konserwator zabytków w 2019 r. nie zezwolił na jego dalsze funkcjonowanie w Rynku, ale przedsiębiorca odwołał się do ministra kultury, a ten… uchylił postanowienie konserwatora. I na tym stanęło. Tyle że Hamarowie byli już wtedy zdecydowani zwolnić miejsce w Rynku i przejść o poziom wyżej, czyli otworzyć zupełnie nowy lokal w bardziej tradycyjnej lokalizacji – właśnie w starym ratuszu, jak miasto o ponad 800-letniej historii przystało...
Dodajmy, że Rynek 42 zaprasza gości od godziny 10 do 22.
Filtry