Zużyte baterie polaryzują złotoryjan, choć właściwiej byłoby chyba napisać w tym przypadku: elektryzują. Większość radnych twierdzi, że mieszkańcy nie chcą koreańskiego zakładu, który ma się zająć ich recyklingiem. I kropka. Chcąc wywrzeć presję na burmistrzu, napisali nawet sprzeciw w tej sprawie, który nie do końca jednak opiera się na faktach. Co więcej, przebieg ostatnich komisji rady miejskiej wyraźnie pokazuje, że radni wydają się ignorować tę część miasta, która Koreańczyków w Złotoryi powitałaby z otwartymi rękami.
Temat koreańskiej inwestycji pojawił się na wtorkowej komisji zdrowia i spraw społecznych. Głos zabrał Eugeniusz Pożar. – Wyborcy dzwonili do mnie, rozmawiali ze mną. Na podstawie telefonów można dojść do wniosku, że społeczeństwo w Złotoryi nie chce tego zakładu. Gdyby powstał, to istnieje ryzyko protestów. Ludzie mówią, że w Złotoryi nie chcemy chemicznego śmietnika. Ktoś mi powiedział, że jeżeli to przejdzie, to ludzie radnym tego nigdy nie wybaczą. Były również głosy takie, że jeżeli miałaby powstać taka inwestycja, to rozpocznie się społeczny protest, a mieszkańcy zażądają referendum na temat odwołania burmistrza i rady miejskiej. Do tego stopnia ludzie się kategorycznie wypowiadają – straszył radny, który wyraził też wątpliwości, czy znajdą się chętni do pracy w zakładzie.
– O ile pamiętam, był pan w 2002 r. przewodniczącym rady miejskiej. Wtedy właśnie powstała uchwała dotycząca planu zagospodarowania przestrzeni, w której znajduje się strefa ekonomiczna, to ona umożliwia powstanie takiej inwestycji – przypomniał radnemu burmistrz Robert Pawłowski. – Dlaczego wtedy pan nie protestował, dlaczego dopuścił pan, by tamta uchwała przeszła bez zapisu wyłączającego przetwórstwo odpadów? – pytał Pożara.
Ale wyborcy dzwonili też do radnego Józefa Banaszka. Tyle że mówili co innego niż radnemu Pożarowi. – I ja otrzymałem sporo uwag od mieszkańców. Pytali: „Nad czym wy dyskutujecie?”. Podawali taki przykład: między ilością sprzedawanych baterii i ilością odzyskanych baterii jest ogromna różnica. Gdzie te baterie trafiają? Ano do ziemi. I to jest prawdziwie zagrożenie bateriami. Mało tego, to są baterie z elektrolitem. W tamtych, samochodowych, które mają być przetwarzane w Złotoryi, elektrolitu nie ma, trochę inaczej działają. Ludzie mi mówią: „Nie szukajcie zagrożenia tam, gdzie go nie ma”. Mam bardzo dużo głosów, że jednak nie powinniśmy stawiać oporu tej inwestycji, otrzymałem jakieś 15-20 telefonów, tylko w jednym przypadku z poparciem dla protestu – podkreślał.
Dla tych, którzy w tym momencie się pogubili – tak, obydwaj radni zasiadają w tej samej radzie miejskiej. I tak, do obydwu dzwonili wyborcy z tego samego miasta – ze Złotoryi (przynajmniej tak należy założyć).
Wypowiedź Banaszka jest o tyle symptomatyczna, że jego nazwisko można znaleźć wśród 12 radnych, którzy podpisali sprzeciw wobec zakładu i dzień wcześniej przekazali go burmistrzowi. Pod protestem podpisu nie złożyło trzech radnych: Leszek Antonowicz, Adam Bartnicki i Marcin Gagatek. W poniedziałek na komisji gospodarczej stanowisko radnych odczytała w całości Agnieszka Zawiślak (pełna treść znajduje się pod artykułem). Jest w nim napisane między innymi:
„Decyzja o podjęciu współpracy w zakresie budowy instalacji z koreańską firmą SungEel HiTech powinna być poprzedzona konsultacjami społecznymi z suwerenem naszej gminy. Pan Burmistrz nie powinien samodzielnie, bez uwzględnienia zdania społeczności, rozstrzygać o lokowaniu działalności gospodarczej przez podmiot, który wywołuje wśród mieszkańców naszego miasta lęk i niepokój. Nie chcemy także tracić walorów środowiskowych naszego miasta i okolic”.
I dalej:
„(…) jest wiele kontrowersji związanych z lokalizacją zakładu. Mieszkańcy, których jako radni reprezentujemy, wyrażają swoje obawy i stanowczy sprzeciw, nie chcą tego typu inwestycji na terenie Złotoryi i najbliższych okolic. Wiemy też, podobne postępowanie dla tej firmy zostało umorzone kilka dni temu w Brzegu Dolnym, o czym nie poinformował nas przedstawiciel inwestora podczas komisji. Podobnie jak nie poinformowano nas o tym, że odbył się już przetarg w LSSE na sprzedaż działki, na której ma być umiejscowiona inwestycja.”
– W tej petycji jest jedna półprawda i jedna całkowita nieprawda – od razu zauważył Robert Pawłowski. – Z mojej wiedzy wynika, że takiego przetargu jeszcze nie było. Firma wpłaciła wadium, ale głęboko się zastanawia, czy do niego przystąpi. To raz. W kwestii umorzenia postępowania też się przewija nieprawda. Owszem, postępowanie w Brzegu Dolnym zostało umorzone, ale na wniosek firmy, bo zdecydowała się na inwestycję w Złotoryi. Dlaczego jest to w państwa petycji przedstawiane w takim kontekście, że tam jej nie chcieli? Czy tam był jakiś protest? – pytał radnych burmistrz.
Gdy poprosił ich o ustosunkowanie się do fragmentu o przetargu, zapadła niezręczna cisza. – Wg moich informacji w piątek rada nadzorcza zezwoliła strefie na sprzedaż gruntu, ale do transakcji jeszcze nie doszło. Nic jeszcze nie jest postanowione – dodał burmistrz.
Skąd u radnych takie informacje? Prawdopodobnie z nieuważnej i pobieżnej lektury. – Mignęło mi coś na stronie Gazety Złotoryjskiej, że kupili działkę – tłumaczyła się Barbara Zwierzyńska. Co miała na myśli? Zapewne to, że w niedzielę napisaliśmy: „W środę SungEel złożył w LSSE ofertę na kupno ziemi pod Wilczą Górą. Jak ustaliliśmy, spełnia ona wszystkie wymogi”. I tylko tyle. Ani słowa o sprzedaży.
– Mam informację bezpośrednio od przedstawicieli firmy, że w tej chwili się zastanawiają nad inwestycją w Złotoryi. To jest zbyt poważna firma, żeby iść jak przecinak, żeby nie liczyć się z opinią mieszkańców. Za tą firmą stoi jeden z największych koncernów na świecie. Inwestuje w różnych krajach europy, prowadzi rozmowy na szczeblach rządowych, dostaje granty rządowe na recykling baterii litowo-jonowych. To wiodący gracz na rynku. Nie chcą zawieruchy, żeby ktoś sobie ich wyguglał w kontekście protestu mieszkańców. Znajdą sobie inne miejsce na zakład, Złotoryja była tylko jedną z lokalizacji – tłumaczył burmistrz, który zaznaczył jednocześnie, że szanuje głos mieszkańców w tej sprawie i nie zamierza się upierać przy zakładzie. – Ale też odebrałem telefony, które mówią, że ta inwestycja to dobry kierunek. Trochę się mieszkańcy Złotoryi spolaryzowali. Łatwiej jest jednak wyrazić obawy niż aprobatę.
Burmistrz tłumaczył też radnym, że właścicielem terenu (na zdjęciu obok) jest LSSE. – Nie mamy wielkiego wpływu na to, czy ten teren kupi firma przetwarzająca baterie czy firma przetwarzająca coś bardziej agresywnego dla środowiska – powiedział.
Wg relacji Pawłowskiego w grudniu zeszłego roku burmistrz Żarek, niewielkiego miasta na Śląsku, wydał decyzję w sprawie zakładu stosującego bardzo podobną technologię do tej, jaką chcą uruchomić w Złotoryi Koreańczycy. Ma stanąć kilkadziesiąt metrów od dużych budynków mieszkalnych.
– Szykuje się nam następny inwestor, który chce wejść do Złotoryi, docelowo chce zatrudnić od 300 do 500 miejsc – zdradził na komisji gospodarczej burmistrz. – I zastanawiam się, jak to będzie w jego przypadku. Nie wiem teraz, co jest elementem drażliwym dla państwa, jakich chcemy przedsiębiorców tutaj, a jakich nie chcemy. Każda działalność gospodarcza niesie za sobą pewne ryzyka. Miejcie tę świadomość, że w amerykańskim Endicott, gdzie były protesty społeczne przeciw koreańskiej firmie, przez które inwestor się ostatecznie wycofał, dziś są głosy, które mówią, że troszeczkę zepsuto reputację tego miejsca i teraz może być trudniej o pozyskanie inwestorów.
Burmistrz podczas poniedziałkowej komisji kilkakrotnie prosił radnych o merytoryczną dyskusję: – Jak na razie słyszę tylko, że zakład będzie niebezpieczny i coś się może stać. Ale konkretnie: co i gdzie? Proszę o wskazywanie słabych punktów, o twarde argumenty, które być może przemawiają za tym, że ten zakład absolutnie nie powinien tutaj powstać. Może są takie. Chodzi o to, żebyśmy nie ulegli emocjom i nie wyszli na ignorantów. Do tego, żeby zacząć budowę, jest jeszcze daleko.
I namiastkę takiej dyskusji mieliśmy na poniedziałkowej komisji, mimo leżącego na stole sprzeciwu radnych wobec zakładu. Wyrazili szereg wątpliwości. Dariusz Spychała pytał o korzyści, jakie miasto może mieć z inwestycji.
– Myślę, że przynajmniej 100 tys. samego podatku od nieruchomości – tłumaczył burmistrz. Inwestycja oznacza też nowe miejsca pracy i wpływy z podatku PIT złotoryjan tam zatrudnionych – tylko przy minimalnej pensji to ok. 1 tys. zł rocznie do budżet miasta. – Korzyści to także kwestie mnożnikowe. Wielu miejscowych przedsiębiorców korzysta na tym, że powstają takie firmy na terenie miasta, m.in. instalatorzy, dystrybutorzy materiałów biurowych, ludzie zajmujący się cateringiem. Korzyść to również podnoszenie kultury pracy, myślę, że lokalni pracodawcy mogą się dużo nauczyć od firmy koreańskiej w kwestii filozofii organizacji pracy, poszanowania dla środowiska naturalnego czy traktowania pracowników. W grę wchodzą też korzyści niematerialne. Pokazujemy, że jesteśmy społeczeństwem otwartym, które zdaje sobie sprawę z wagi tego, że istnieją odpady, które trzeba zagospodarować, że nie można być tylko konsumentem, ale także trzeba brać odpowiedzialność za to, że się produkuje. Ta technologia przetwarzania baterii będzie się tylko rozwijać. Celujemy w wysokie technologie, ale od czegoś trzeba zacząć, a ta technologia jest bardzo perspektywiczna. Może powstanie tutaj jakieś laboratorium, bo tak to się dzieje w innych krajach – tłumaczył Pawłowski.
Barbara Listwan zapytała z kolei, czy mamy w tej chwili deficyt czy nadmiar miejsc pracy w strefie. – Dysponujemy twardymi danymi, że 3 tys. mieszkańców pracuje poza Złotoryją. Ta liczba wcale nie ulega zmniejszeniu, mimo że zwiększa się liczba miejsc pracy na strefie. To 3 tys. osób, którzy tracą wiele godzin na dojazdy do pracy, spędzają całe tygodnie w aucie. Lepiej żeby ten czas spędzili z rodziną czy na realizacji własnych pasji – mówił burmistrz, który przyznał też, że w Borgersie cały czas trwa rekrutacja. – Ale to normalny proces. Większa konkurencja na terenie miasta jeśli chodzi o pracodawców wpływa na to, że jest także presja na podnoszenie płac. To chyba dobra sytuacja dla pracowników, że nie muszą się prosić o przyjęcie do pracy, o godną płacę, tylko warunki rynkowe to wymuszają. Jeżeli dużo miejsc pracy, trzeba zapłacić tyle, za ile ludzie będą chcieli pracować, a nie za ile będą musieli pracować.
Pawła Maciejewskiego martwiło, co inwestor będzie robił z resztą odpadów, które zostaną po odzysku najcenniejszych substancji. – 90 proc. materiałów użytych do budowy baterii jest z powrotem odzyskiwana, w zakładzie w Niemczech jest to nawet 95 proc. Jeśli chodzi o pozostały odpad, jest w raporcie wskazana firma, która będzie to odbierać – zapewniał burmistrz.
Dariusz Widomski wyraził zdziwienie lokalizacją planowanego zakładu: – Będzie się zajmował przede wszystkim recyklingiem wadliwych baterii z LG Chem w Kobierzycach. Czy nie byłoby naturalnym zlokalizowanie tego typu firmy recyklingowej przy zakładzie, który wytwarza te odpady? Nie widzę przesłanki, żeby lokalizować go w oddaleniu i te odpady transportować. Najlepsza lokalizacja to Kobierzyce, przemawiają za tym względy ekologiczne i ekonomiczne.
– Odpowiedź jest prosta: LG Chem zajmuje setki hektarów. Na tym terenie, w pobliżu tej firmy, nie ma już gdzie postawić kolejnego zakładu. Jest też kwestia kosztów pracy. Pod Wrocławiem są zdecydowanie wyższe niż w Złotoryi, dostępność do pracowników tez jest na innym poziomie. A koszty pracy to dla wielu przedsiębiorstw podstawowy koszt działalności – wyjaśniał Pawłowski.
Dla Barbary Listwan problem stanowi transport zużytych baterii po złotoryjskich drogach. – Będzie przebiegał od autostrady przez Kozów, gdzie są ciągle wypadki. Na ul. Staszica będzie rondo budowane. Nie bardzo sobie wyobrażam transport tych wszystkich ciężarówek z tymi materiałami. Czy ktoś wie, w jakiej odległości od zabudowań znajduje się Mercedes w Jaworze (tam też powstaje zakład produkujący baterie do samochodów elektrycznych – dop. red.)? Bo u nas zakład ma powstać 800 m od najbliższych domów. Jesteśmy za tym, żeby utylizować odpady, tylko niech to będzie w odległości bezpiecznej od budynków i niech będzie właściwa droga transportowa, po co wozić odpady te 100 km, i to przez miasto? – zastanawiała się radna.
– Mercedes stoi 400 m od najbliższych zabudowań – zauważył Pawłowski. – W przypadku złotoryjskiej inwestycji mówi się o 8 tirach dziennie. Co 2 godziny przejeżdżałby przez miasto jeden tir. Czy to duże obciążenie? Myślę że nie.
Barbara Zwierzyńska odniosła się z kolei do technologii, na której ma się opierać koreański zakład. – U nas ta ścieżka produktu ma się kończyć na wytworzeniu czarnego pyłu. Filmik umieszczony na stronie miejskiej jest z innego zakładu, pokazuje od początku do końca przetworzenie baterii i to, co się dalej dzieje z pyłem. Od nas ten czarny pył będzie wyjeżdżał w big bagach. Co jeśli tir z takim niebezpiecznym ładunkiem się wysypie na śliskiej drodze? Martwi mnie, że w Złotoryi odbywać się będzie tylko pierwszy proces utylizacji baterii, najmniej zaawansowany technologicznie, a potem te wszystkie rzeczy cenne wyjadą za granicę i tam zostaną wprowadzone z powrotem do obiegu, tworząc wartość dodaną – mówiła radna.
Pierwiastki odzyskane z baterii mają rzeczywiście być przewożone do Korei Południowej. – Na dzisiaj jednak tylko nieliczne zakłady dysponują technologią, która potrafi przygotować ten materiał do użycia z powrotem w baterii. Ale stanowisko Unii Europejskiej jest takie, żeby te zaawansowane procesy także powinny się odbywać na terenie Unii, w bliższej przyszłości te materiały będą więc pewnie zostawały w Europie – podkreślał burmistrz. – To nie jest też tak, że wszystko w jednym worku będzie stąd wyjeżdżać, że ktoś będzie mieszał odzyskany plastik, grafit, miedź, nikiel, kobalt, lit do jednego worka. Co będzie w big bagach, to będzie. Chcę podkreślić, że żaden z produktów, który będzie opuszczał zakład, nie jest sam w sobie produktem niebezpiecznym, nie ma zagrożenia, że w przypadku wypadku na drodze spowoduje katastrofę naturalną – dodał.
Burmistrz czeka obecnie na opinie w sprawie inwestycji z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, wojewódzkiego sanepidy i Wód Polskich. Cenna będzie zwłaszcza ta pierwsza, który ma za zadanie kompleksowo przeanalizować raport środowiskowy. Ratusz zasięga też języka poza granicami kraju. – Pan sekretarz kontaktował się z burmistrzem Wendeburga w Niemczech, gdzie w odległości 10 m od zabudowań mieszkalnych stoi zakład Duesenfeld, podobny do tego, który ma powstać w Złotoryi. Pytał, czy stanowi on problem dla lokalnej społeczności. Usłyszał, że absolutnie nie. W Niemczech nie było żadnych protestów – powiedział na komisji burmistrz Pawłowski. – W normalnych warunkach podstawilibyśmy autobus, żeby chętni mogli pojechać na wycieczkę edukacyjną do zakładu w Niemczech, obejrzeć go i porozmawiać z mieszkańcami, co sądzą. Ale na przeszkodzie stoi niestety brak swobody w poruszaniu się między granicami.