Kolejna klasa przybyła Złotemu Dyktandu. Wczoraj przed południem do pisania usiadły 274 osoby, o 26 więcej niż rok temu, więc padł znowu rekord! Tegoroczne teksty do łatwych nie należały, ale ból łamania głowy nad piętrzącymi się pułapkami ortograficznymi wynagradzał dyskretny dowcip w nich zawarty. Nudno w każdym razie nie było.
Oto po osiemsetletnim śnie wraca Henryk Brodaty i widząc swój zamek w Rokitnicy w ruinie, śle list do burmistrza Złotoryi z prośbą o lokum, udzielając przy tym włodarzowi grodu kilku niewymyślnych wskazówek „z epoki” odnośnie tego, jak ma sobie poradzić z konkurentami na urząd i problemem basenu – to tekst konkursowy, który przejdzie z pewnością do annałów Złotego Dyktanda. Zmierzyli się z nim dorośli uczestnicy w kategorii magisters. Pisali z uśmiechem na twarzy, bo zderzenie księcia Brodatego z realiami współczesności wyglądało zabawnie – także z powodu „staropolskiego” języka, jakiego używał w liście do burmistrza. W dyktandzie roiło się od słów dziś już niemal nieużywanych, co potęgowało trudności w zapisie. – Celowo nie przeczytałam państwu całego tekstu na początku, bo wtedy pewnie przerzedziłoby się na tej sali zanim byśmy na dobre ruszyli z pisaniem – żartowała Wioleta Michalczyk, która dyktowała tekst „magistrom”.
W innych grupach wiekowych uczestnicy pisali równie wciągające teksty. Starszym żakom podyktowano mowę obronną bliżej niezidentyfikowanego złotoryjanina, który śniąc o uwolnieniu księżniczki burgundzkiej, ciężko uszkodził budzikiem ciało Wacława N. W tegorocznych dyktandach pojawił się również problem kozy przy klasztorze pofranciszkańskim, inkubatora z jajami dinozaurów, którego ktoś dawno temu nie podłączył do prądu, czy opowiastka o Bąblu i Plombie, dwóch złotoryjskich hultajach obżerających się różem kosmetycznym. Każdy z tekstów stanowił odrębną historyjkę, bez jednego tematu przewodniego. Wszystkie spajały jedynie pomysłowo i subtelnie wplecione ortogramy złotoryjskie (czyli wyrazy lub określenia z trudnością ortograficzną) i osoba autora – Andrzeja Wojciechowskiego, który napisał „kawał dobrej roboty”.
– W tym roku liczyła się tylko jedna tematyka: miało być śmiesznie. I cel chyba został osiągnięty, bo nawet panie lektorki, które czytały teksty, nie kryły rozbawienia – powiedział nam w kuluarach konkursu autor „Opowieści złotoryjskiej”, zdradzając jednocześnie, że nieprzypadkowo stworzył dyktanda „odrobinę trudne”. – Dyktando musi wyłonić mistrza, zatem powinno być selektywne – zaznaczył z uśmiechem.
Jak podkreślał Wojciechowski, zadanie napisania sześciu tekstów konkursowych wcale do łatwych nie należało. – Pierwsze wyzwanie to objętość. Teksty nie mogły być za długie, a to zawsze uwiera autora. Drugi problem to złotoryjskie ortogramy. Tak trzeba było krążyć z nimi w treści dyktand, żeby w końcu i tak trafić na mury obronne, Basztę Kowalską czy Muzeum Złota, bo taki wymóg postawiły organizatorki – dodał pisarz.
Liczba uczestników, którzy w tym roku chcieli spróbować swoich sił w ortograficznej zabawie, zaskoczyła organizatorów. Ale w tym przypadku akurat od przybytku głowa nikogo nie rozbolała. Dyrekcja Szkoły Podstawowej nr 1, gdzie odbywał się konkurs, stanęła na wysokości zadania i szybko znalazły się klucze do dodatkowych pomieszczeń.
– Przygotowaliśmy dla uczestników więcej sal lekcyjnych niż rok temu, ale i tak trzeba było otworzyć kolejne. Uczniowie piszą dyktando w 12 klasach. To zdaje się nowy rekord. Bardzo nas cieszy tak duże zainteresowanie naszym konkursem – mówiły na gorąco, zaraz po rozpoczęciu 8. Złotego Dyktanda, Iwona Pierzchała i Renata Fuchs, polonistki ze Szkoły Podstawowej nr 3 i organizatorki imprezy.
Czy ilość przełoży się na jakość? Czy w niekrótkiej już historii dyktanda po raz trzeci uda się komuś napisać je bezbłędnie? Przekonamy się o tym podczas gali rozdania Złotych Piór, która odbędzie się w sobotę 20 października. Organizatorzy Złotego Dyktanda zaprosili na nią Jerzego Kryszaka. To w jego towarzystwie poznamy zwycięzców konkursu.
Pod galerią, w załącznikach, publikujemy 6 tekstów konkursowych.