Córka aktora i mama początkującego aktora, artystka dążącą do perfekcji, by być uczciwym wobec swoich widzów, miłośniczka języka niemieckiego, a przy tym osoba bardzo skromna, ciepła i taktowna – serialowa Marta Mostowiak, czyli aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna Dominika Ostałowska, gościła wczoraj na festiwalu Złoty Samorodek w Złotoryi, opowiadając o swoim dzieciństwie i karierze.
Dominika Ostałowska ukończyła Państwową Wyższą Szkołą Teatralną w Warszawie, więc Zbigniew Gruszczyński, który prowadził sobotnie spotkanie z aktorką, zagadnął ją od razu, czy już jako mała dziewczynka marzyła o deskach teatralnych i byciu gwiazdą filmową.
– Tak, myślałam o tym intensywnie, od wczesnych lat interesowałam się teatrem i filmem – przyznała aktorka. – Moja mama była dziennikarką, a tato aktorem. Bardzo wcześniej chodziłam do teatru, podglądając od kulis tatę. Mamę widziałam godzinami piszącą artykuły, wydawało mi się to wtedy dosyć męczącą i żmudną pracą, a praca mojego ojca wydawała się ciekawszą. Już w wieku 3 lat mówiłam, że będę aktorką, później, w szkole, też wszyscy koledzy przyjmowali to jako pewnik, choć mi jako małej dziewczynce chodziła też po głowie baletnica, chyba przez tę sukieneczkę. Długo czekałam na taką, ale jej nigdy nie dostałam – zdradziła pani Dominika.
Pierwszą jej rolą była Telimena z „Pana Tadeusza”, którą zagrała podczas szkolnego przedstawienia w Liceum Ogólnokształcącym im. Adama Mickiewicza w Warszawie. – Wtedy uwierzyłam, że to się może udać, bo przedstawienie zostało dobrze odebrane przez publiczność – wspominała.
Ale podanie na studia złożyła nie tylko na PWST, lecz także na germanistykę. – To była taka asekuracja, w razie gdybym nie dostała się do szkoły teatralnej. W czasach szkolnych łatwo mi szło przyswajanie niemieckiego, jako nastolatka tłumaczyłam nawet teksty z takiego czasopisma dla młodzieży „Bravo”. Myślałam też o psychologii, doszłam jednak do wniosku, że wolę oddziaływać na ludzi przez film czy teatr niż bycie psychoterapeutką, nie bardzo potrafiłam wyobrazić sobie siebie w tej roli – opowiadała pani Dominika.
Bardzo sentymentalnie pani Dominika wspominała też w kinie Aurum swoją pierwszą rolę teatralną. W 1994 r. debiutowała u boku Gustawa Holoubka w Teatrze Ateneum w sztuce „Jegor Bułyczow i inni”. Grała niepokorną córkę głównego bohatera. – Miałam niesamowite szczęście, że reżyserem był Tadeusz Konwicki. On i pan Gustaw to były osoby niesłychanie inteligentne, doświadczone, ale też wybitnie ciepłe, życzliwe, które mnie wspierały swoją życzliwością. Jestem ogromnie im wdzięczna, bardzo żałuję, że obaj już nie żyją – mówiła.
Ostałowska przyznała, że jej żywiołem jest nie film czy serial, który dał jej ogólnopolską rozpoznawalność, lecz teatr: – W telewizji coraz mocniej daje się odczuć, że czas to pieniądz. Obecnie w serialu „M jak miłość” kręci się 14 scen dziennie. Jak zaczynałam, było ich 5-6. Miało to też wpływ na jakość. Teraz dużo szybciej wszystko się dzieje, zmieniły się priorytety. Dlatego mnie przyjemniej gra się w teatrze, bo jest najwięcej czasu na próby, a to mnie najbardziej interesuje. Uwielbiam próby, to kwintesencja aktorstwa. W filmie jest zawsze duża niewiadoma, jak to wszystko będzie zmontowana, jak zadziała na widza wszystko razem, nie ma od razu odzewu od publiczności jak w teatrze, nie ma też możliwości obejrzenia kolegów, którzy grają inne role.
Złotoryjscy widzowie pytali Ostałowską, czy jest perfekcjonistką na planie. – Raczej dążę do perfekcji, choć wiem, że to bywa niebezpieczne, że może być obciążające dla naszej psychiki. Tego się jednak nie da pozbyć, bo jak człowiek ma coś w głowie, czuje, że tak to powinno być, to bardzo trudno mu zrezygnować, odpuścić. Moja pasja do tego zawodu pojawiła się zresztą dlatego, że widziałam fantastyczne filmy, sztuki. Jeżeli mam uprawiać zawód aktorski i mieć z tego radość, to muszę gdzieś jak najwyżej dążyć, mieć poczucie, że mam z czym wyjść do widzów, że jeżeli zapłacą za bilet, to będzie to uczciwa wymiana – podkreślała z uśmiechem pani Dominika.
Gwiazda „M jak miłość” opowiedziała w kinie Aurum o kulisach zawodu aktora i o pracy na planie jednego z najpopularniejszych polskich seriali, który przed laty w szczycie oglądalności śledziło 12 mln widzów. Był czas nawet, że grała w nim ze swoim synem, Hubertem Zduniakiem juniorem, który też się zaraził aktorstwem. – Od małego pokazywałam mu dobre filmy. Chciał bardzo grać, ciężko mu było to wyperswadować. Przeszedł casting i dostał rolę w serialu, najpierw jednym, później drugim. Na razie zajął się czym innym w życiu, muzyką, ale myślę, że ta szkoła teatralna nad nimi wisi – opowiadała.
Pani Dominika podzieliła się też wspomnieniami z teatrów, w których pracowała: Ateneum i Powszechnego. Od 2012 r. jest aktorką Teatru Studio. – Jeżeli będą państwo w Warszawie, to zapraszam na spektakl, w którym gram, pt. „Polowanie na Osy. Historia na śmierć i życie”, który jest o pierwszej kobiecie skazanej w Polsce na dożywocie – zachęcała Ostałowska.
Dla pani Dominiki spotkanie z widzami w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Filmowego było drugą wizytą w Złotoryjskim Ośrodku Kultury. Dwa lata temu gościła u nas ze sztuką „Cudowna terapia”. Za ponowny przyjazd do najstarszego miasta w Polsce bukietem kwiatów podziękował jej w sobotę burmistrz Paweł Kulig.
– Przyznam się, że przez to, że moi rodzicie oglądali serial „M jak miłość”, ja też jako mały chłopiec śledziłem losy Marty Mostowiak – zdradził z uśmiechem. – Cieszę się, że możemy panią u nas dziś gościć i że uświetniła pani swoją obecnością nasz rozrastający się festiwal filmowy.
A już w niedzielę 29 września dowiemy się, które filmy zwyciężyły podczas tegorocznej edycji Złotego Samorodka. Gala finałowa z koncertem muzyki filmowej i rozdaniem nagród rozpocznie się o godz. 13 w sali widowiskowej ZOK-u.