To, co dziś zobaczyliśmy, zmroziło nam krew w żyłach! Skrajnie zaniedbana, ledwo żywa, wychudzona, uwalana odchodami, bez żuchwy, która zgniła i odpadła, z ogromnymi guzami na listwie mlecznej i śmierdząca trupem suczka yorka do dziś była własnością gminy Złotoryja – taką sytuację opisuje na swoim profilu Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt. Zupełnie inaczej całe zdarzenie widzi złotoryjski weterynarz, który zajmował się psem.
Postanowiliśmy zbadać i wyjaśnić tę bulwersującą na pierwszy rzut oka sprawę. DIOZ twierdzi, że pies przez niemal tydzień przebywał u gminnego lekarza weterynarii, który nie wykonał mu nawet podstawowych badań.
Zupełnie innego zdania jest weterynarz Michał Lichość (na zdjęciu obok), który od 10 lat współpracuje z miastem Złotoryją oraz trzema innymi gminami w okolicy.
– Pies, o którym mowa, trafił do nas w godzinach wieczornych, kiedy już ani straż miejska, ani schronisko nie pracuje – tłumaczy. – Z relacji osób, które przyniosły go do lecznicy, nie do końca było wiadomo, czy pies był znaleziony na terenie Złotoryi czy sąsiedniej gminy wiejskiej, z którą nie mamy podpisanej umowy. Mimo to nie chcieliśmy jednak zastosować tzw. spychologii, stawiając w trudnej sytuacji osoby, które go znalazły, a także zostawić na pastwę losu tego przemarzniętego, wychudzonego i wygłodniałego psiaka. Bez problemu przyjęliśmy go, a następnie odpchliliśmy, nakarmiliśmy i pousuwaliśmy większość przemoczonych i częściowo zgniłych kołtunów.
Pies był mocno wychudzony, prawie cały łysy i miał rozległe guzy listwy mlecznej, częściowo pokryte strupami, ale szybko nabrał wigoru i dużo jadł mimo braku większości żuchwy. Szybko stał się aktywny, wesoły i żywo reagował na otoczenie.
– Na drugi dzień zgłosiliśmy przyjęcie i przesłaliśmy zdjęcia do urzędu miasta. Jeszcze tego samego dnia dowiedzieliśmy się, że jutro ktoś ma się zgłosić po jego odbiór. Kolejnego dnia okazało się, że to osoby z DIOZ i gmina, słusznie zresztą, odmówiła wydania psa – zaznacza Lichość.
Weterynarz twierdzi, że w badaniu klinicznym i w zachowaniu pies nie wykazywał żadnych zaburzeń, które wskazywałyby na konieczność szybkiego wykonania jakichkolwiek dodatkowych badań.
– Pomijając fakt, że nie mając wiedzy, jak długo ten pacjent głodował, część wyników byłaby mocno zafałszowana. Aby uniknąć dublowania badań i niepotrzebnego stresu u zwierzęcia, takowe badania dodatkowe najlepiej było zrobić przed ewentualnym zabiegiem usuwania guzów gruczołu mlekowego, ale to miał wykonać już nowy właściciel, który miał się zgłosić po odbiór pieska. Tak też się stało, ale okazało się, że są to najprawdopodobniej osoby podstawione przez DIOZ, gdyż już 3-4 godziny po odbiorze była akcja w internecie ze zbiórką na czele i przekłamanymi infografikami, jak to gmina i lekarz znęcali się nad psem – mówi lekarz.
– Panie, które odbierały pieska, w ogóle nie były zainteresowane (co wydało mi się dziwne, ale później wyjaśniło się dlaczego) żadnymi szczegółami na jego temat. Ale nim psa przyniosłem, to nakłoniłem je, aby wysłuchały paru kwestii i zaleceń, które chciałem o tym pacjencie opowiedzieć i naprędce na kartce napisałem, jakie środki zastosowano i jakie jedzenie dostawał. Aby gwałtownie nie zmieniać karmy, daliśmy jeszcze tym podstawionym paniom taką samą karmę na drogę (zresztą z najwyższej półki), a także podkłady higieniczne, gdyż nie miały ze sobą nawet koca do transportu – relacjonuje Lichość.
DIOZ, wbrew nazwie, nie jest żadną jednostką administracji publicznej, lecz grupą aktywistów prozwierzęcych. Wg niektórych przekazów medialnych nazwa stowarzyszenia ma imitować służby państwowe. Złotoryjski weterynarz nie ma zbyt dobrego zdania o działalności tej organizacji. – Był to mój drugi i, mam nadzieję, przedostatni kontakt z tymi zbiórkowymi wyjadaczami. Chciałbym, żeby ostatni był w sądzie, gdyż szykowany jest przeciwko nim pozew zbiorowy – zapowiada.
Lichość wspomina w rozmowie z nami wcześniejszy kontakt z DIOZ-em, który miał przy opiniowaniu na zlecenie gminy wiejskiej Złotoryi sprawy psa z Gierałtowca. – Wtedy na własne oczy widziałem, do jakich sztuczek i kłamstw potrafią się posunąć. Z psa, który chwiał się z przyczyn neurologicznych, zrobiono zataczającego się z osłabienia. Aby wyglądał na bardziej chudego, ogolono go na łyso, co jest karygodne w przypadku podwórkowego psa, który nigdy nie był golony i z racji braku tłuszczu sierść była jego jedynym izolatorem. To tylko niektóre przykłady. Najbardziej wstrząsające jest jednak to, że bez żadnych ostrzeżeń o interwencji i bez obecności oraz decyzji właściwych organów został bezpardonowo zabrany z prywatnej posesji – opowiada miejski weterynarz.
W sprawie yorka wysłaliśmy we wtorek także pytania do DIOZ-u (zarówno na maila, jak i na Messengera), niestety dotąd nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Gdy ją tylko otrzymamy, to powrócimy do tematu.
O fachowości złotoryjskiego weterynarza może świadczyć fakt, że od dekady współpracuje z kilkoma gminami. Do jego zadań należy m.in. pomoc bezpańskim i chorym zwierzętom, które z powodu złego stanu zdrowia lub pory dnia nie mogą trafić do schroniska (o ile nie zgłosi się wcześniej właściciel) oraz kastracja/sterylizacja psów i kotów na zlecenie urzędów gminnych.
W ramach umowy z naszym miastem w ubiegłym roku wykonał ok. 20 usług. Piszemy „około”, gdyż część drobniejszych wizyt (jak np. chwilowy pobyt psa, po którego szybko zgłasza się właściciel) nie jest nawet zgłaszanych do ratusza i odbywa się pro bono.
99 procent pacjentów Lichościa to psy i koty. Sporadycznie trafiają do niego ptaki czy jeże. Głównie są to zwierzęta po urazach na skutek zdarzeń drogowych. W przypadku kotów zdarzają się pacjenci wymagający pomocy z powodu choroby wewnętrznej.
Michał Lichość często także operuje gościnnie w innych zakładach leczniczych dla zwierząt (regularnie we Wrocławiu, Jeleniej Górze, a czasem w Kamiennej Górze i Legnicy). Właściciele zwierząt, którymi się zajmował, wystawiają mu w internecie pozytywne opinie. Oto kilka z nich: „Szkoda, że nie można dać więcej gwiazdek. Super doktor z podejściem do zwierząt. Od lat pod jego opieką są moje zwierzaki i też bezdomne, z którymi przychodziłem”; „Bardzo polecam! Mój kotek Motek wraca do zdrowia, dzięki fachowej pomocy. Pełen profesjonalizm, bardzo sympatyczny personel, co sprawia, że zostawiając kociaka byłam pewna, że jest w dobrych rękach. Doktor i cały personel z sercami na dłoni. Nie wyobrażam już sobie zmiany lekarza dla mojego zwierzątka. Polecam z czystym sumieniem. A panu doktorowi i całemu personelowi dziękuję.”
fot. własne gabinetu