Miasto chce wybudować nowy punkt selektywnej zbiórki odpadów na ul. Piastowej. O pieniądze na inwestycję stara się z Polskiego Ładu. Pomysłowi sprzeciwiają się okoliczni mieszkańcy, którzy obawiają się „wysypiska” za oknami. Wczoraj burmistrz Robert Pawłowski wybrał się do nich, chcąc ich uspokoić. Lecz choć spotkanie odbyło się pod dębem przy Piastowej 6 – drzewie, które kiedyś często sadzono na znak zakończenia wojny – pokojowo wcale nie przebiegało, a ludzie wykorzystali obecność urzędnika, by dać upust swoim emocjom związanym z działaniami ratusza.
Urząd Miejski w Złotoryi od kilku lat przymierza się do wybudowania PSZOK-a z prawdziwego zdarzenia, bo nie od dziś wiadomo, że ten przy pl. Sprzymierzeńców to tylko namiastka bez perspektyw, przede wszystkim ze względu na ograniczoną przestrzeń. Możliwości lokalizacyjnych nie ma zbyt wiele, dlatego kilka lat temu miasto zaczęło się starać o dużą działkę znajdującą się na końcu ul. Piastowej, będącą w dyspozycji Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa i liczącą ok. 1 ha powierzchni. Kiedyś był tu PGR. W 2018 r. radni miejscy uchwalili zmianę w planie zagospodarowania przestrzennego, wpisując dla tego terenu funkcję składowania odpadów. W zeszłym roku miasto przejęło tę ziemię od KOWR-u. Otrzymało ją za darmo, ale w konkretnym celu: właśnie na wybudowanie PSZOK-a. Jeśli ten nie powstanie, KOWR może zażądać rekompensatę finansowej za działkę.
Mieszkańcy Zagrodzieńskiej i Piastowej są jednak przeciwni PSZOK-owi. Na wczorajsze spotkanie z burmistrzem i urzędnikami magistratu, które odbyło się z inicjatywy radnego Grzegorza Łosia, przyszli nastawieni mocno na „nie”. Nie chcą miejskiej inwestycji, bo się boją: że będzie śmierdziało, że PSZOK zatruje im czyste powietrze, że ludzie będą wyrzucać gruz pod bramą i po rowach, gdy nikt nie będzie widział. I że w nocy będą przywożone odpady radioaktywne, a potem wystarczy jedno podpalenie i mieszkańcy będą to wszystko wdychać.
– Prawie 50 lat tutaj żyję przy azbeście, kiszonkach, amoniaku, a teraz czekają mnie kolejne przy PSZOK-u. Od pegeerusów nas wyzywali, a teraz jeszcze od śmieciarzy będą – nerwowo tłumaczyła jedna z kobiet.
Burmistrz Pawłowski zwrócił uwagę, że na PSZOK-u przy Sprzymierzeńców ani razu nie doszło dotąd do podpalenia. Trafnie też zauważył, że mieszkańcy kompletnie mylą pojęcia. – Co innego wysypisko śmieci, a co innego PSZOK, na który trafiają odpady gromadzone selektywnie i pochodzące tylko z naszego miasta, i które później stąd wyjeżdżają – tłumaczył.
Mieszkańcy swoje jednak wiedzą. – Jak zwał tak zwał, robactwo i szczury i tak będą – skwitowali.
Ludzie z Piastowej i Zagrodzieńskiej nie chcą słyszeć o PSZOK-u za oknami również dlatego, że obawiają się spadku cen swoich nieruchomości. Od najbliższych zabudowań inwestycję oddzielałaby tylko droga, pierwsze budynki na Zagrodzieńskiej leżą ok. 250 m dalej. Dlatego burmistrzowi zaproponowali szereg „rozwiązań zastępczych”, jak choćby zakup ziemi pod PSZOK w innej lokalizacji. – Wolałbym te pieniądze wydać na budowę wodociągu dla was – tłumaczył Pawłowski. Inna propozycja to wybudowanie PSZOK-a przy rzece na pl. Sprzymierzeńców, na strefie ekonomicznej albo przy osiedlu na ul. Jerzmanickiej, które też leży na uboczu. Padł jeszcze postulat, żeby stworzyć PSZOK wspólnie z gminą wiejską, na bazie silosów koło Nowej Wsi Złotoryjskiej.
– Tyle jest miejsca w Złotoryi, można ten PSZOK postawić gdzie indziej – uważają mieszkańcy.
– Miasto liczy tylko 12 km kw., odpowiedniego miejsca gdzie indziej nie mamy. Nie ma już w mieście działek, na których można by zrobić taką inwestycję. Lokalizacje, o których państwo mówicie, to tereny zalewowe lub prywatne. A gmina wiejska jest niechętna do współpracy z nami, chce być niezależna od miasta, oczyszczalnię ścieków buduje nawet własną – tłumaczył burmistrz.
Strachów wśród mieszkańców nie brakuje. Ale przebieg spotkania pokazał, że nie tylko z tego powodu nie chcą dać zielonego światła inwestycji. Niechęć do PSZOK-a wynika także z rozczarowania działaniami władz miasta wobec tej części Złotoryi. Wieloletnie zaniedbania wytykają zwłaszcza mieszkańcy Piastowej. To specyficzne miejsce na złotoryjskiej mapie – kilka budynków wielorodzinnych rozrzuconych na stosunkowo dużej przestrzeni między polami, zaroślami i skrawkami lasu. Kiedyś należały do PGR-u utworzonego w dawnym folwarku, ale w okresie transformacji ustrojowej przejęła je gmina miejska. Śladem po gospodarstwie rolnym są ogromne silosy, każdy długi na kilkadziesiąt metrów. Stoją na działce, na której ma powstać PSZOK. Są do wyburzenia. W przeszłości składowano w nich resztki roślinne na kiszonkę dla bydła. PGR miał ponoć nawet własny czołg, którym je ugniatał. Choć ściany są wysokie na kilka metrów, zdarzało się, że pasza się przez nie przesypywała i trzeba było montować dodatkowe kraty. – Panie, śmierdziało to jak cholera, wyciekało niżej na pola, paląc uprawy, ale nikomu to wtedy nie przeszkadzało, ludzie też tu mieszkali – usłyszeliśmy od mężczyzny z budynku stojącego w sąsiedztwie silosów.
Dziś na Piastowej ludzie mówią, że żyje się tu trudno, a miasto życia im nie ułatwia. Cztery budynki nie mają nawet podłączenia do wodociągu, a woda ze studni, jeśli się jej nie przegotuje, jest ponoć niezdatna do picia. Mieszkańcy skarżą się, że w wielu miejscach jest ciemno po zmroku, bo choć urząd zaczął modernizować oświetlenie uliczne, część latarni LED-owych ustawił nie tam, gdzie chodzą ludzie, więc lampy „świecą sarnom”. Do tego brakuje utwardzonych dróg i chodników, więc od jesieni do wiosny jest pełno błota, a dzieci mają problem z dojściem do autobusu. Woda podcieka przy tym pod budynki komunalne, bo rury spustowe urywają się w połowie ściany...
I tak dalej. Ponaddwugodzinne spotkanie pokazało, jak duży jest poziom frustracji na Piastowej i Zagrodzieńskiej. Ludzie zaczęli wytykać urzędnikom już nie tylko to, co ich boli pod domem, ale także wszystkie inne braki w infrastrukturze komunalnej w dolnej części miasta.
– Żeby dojść na drugą, tę lepszą stronę miasta, musimy przejść nieoświetloną ulicą, pod walącym się murem, koło młyna, który również się wali, przejściem przez jezdnię, którego nie ma, chodnikiem na Kościuszki, który się zapada, i ścieżką rowerową, na której jest ślisko – wyliczał jeden z mieszkańców, dodając, że pokonanie tej drogi z małym dzieckiem nie jest wcale proste.
– Nic dobrego się u nas nie dzieje. Przy Lubelskiej urząd wybudował boisko, a u nas chce PSZOK stawiać. Jesteśmy marginalizowani. Robi się przepaść między nami a pozostałą częścią miasta. A my też chcemy mieszkać jak ludzie, też płacimy podatki – żalili się sąsiedzi.
Co na to wszystko burmistrz? Odpowiada, że budowa PSZOK-a może te bolączki złagodzić. – Jeżeli chcemy, żeby ten obszar miasta się rozwijał, musimy dać mu jakiś impuls. Postawienie PSZOK-a będzie się wiązało z częściową przebudową infrastruktury – tłumaczył Pawłowski. Chodzi przede wszystkim o drogi i wodociąg, który obecnie jest przestarzały i mało wydajny. – Jeżeli powstanie PSZOK, modernizacja wodociągu zostanie przeprowadzona znacznie szybciej – dodał burmistrz.
Wg urzędników szansą na rozwój okolicy jest również budownictwo jednorodzinne. Między Piastową i Zagrodzieńską ma powstać niewielkie osiedle mieszkaniowe. Wytyczone są już działki budowlane i drogi. Miasto ma tu do sprzedania 16 parceli. – Dzięki temu ten obszar za 5-10 lat będzie wyglądał zupełnie inaczej. To będzie taki sam proces, jaki miał miejsce w rejonie Bukowej czy Jerzmanickiej. Budowa PSZOK-a pozwoli nam ruszyć z infrastrukturą – podkreślał na spotkaniu Jacek Janiak, naczelnik Wydziału Architektury, Geodezji i Rozwoju Miasta w UM.
Wątpią w to mieszkańcy, którzy twierdzą, że wizja PSZOK-a po sąsiedzku odstrasza kupców. Świadczyć ma o tym rzekomo słabe zainteresowanie ziemią (ratusz sprzedał dotąd tylko jedną działkę, ale urzędnicy zapewniali w poniedziałek, że są chętni, którzy pytają o terminy kolejnych przetargów). – Kto kupi działkę przy wysypisku śmieci? – powtarzali jak mantrę.
Burmistrz zapewniał wczoraj, że nowy PSZOK będzie obiektem nowoczesnym i zupełnie nieszkodliwym dla mieszkańców. Ani uciążliwym. – Nie będzie go widać z ulicy, ponieważ otoczymy go wysoką zielenią. Będzie ponadto monitorowany. Przeniesiemy tu Wydział Gospodarki Odpadami, do tego zostanie zatrudniony personel dozorujący – podkreślał Pawłowski. Inwestycja ma kosztować ok. 6 mln zł, a łącznie ze zmianą systemu gospodarowania odpadami w całym mieście – prawie 10 mln.
Mieszkańcy Piastowej i Zagrodzieńskiej tym zapewnieniem nie do końca jednak ufają. – Nie mamy skoszonej trawy, budynki są zrujnowane, na boisku nie da się grać w piłkę, więc jaką mamy pewność, że z PSZOK-iem będzie inaczej? – pytali burmistrza, wytykając przy tym urzędnikom bałagan, jaki panował na starym PSZOK-u przy pl. Sprzymierzeńców.
I choć emocje w miarę upływu poniedziałkowego spotkania traciły na intensywności, a mieszkańcy zaczęli powoli podchodzić do tablic przyniesionych przez urzędników i przyglądać się projektowi PSZOK-a (część z nich zaczęła nawet nieśmiało przebąkiwać na boku, że tak naprawdę przeciw inwestycji wcale nie są), do konsensusu w tej sprawie jeszcze daleko. – Proszę nam pokazać dobre przykłady, żeby nas przekonać – zwrócili się do burmistrza złotoryjanie z Piastowej i Zagrodzieńskiej. Stanęło więc na tym, że UM zorganizuje wyjazd dla mieszkańców do podobnego obiektu w jednym z okolicznych miast (najprawdopodobniej do Polkowic), by mogli się przekonać że PSZOK to nie wysypisko śmieci.